Reklama

Liliana Głąbczyńska-Komorowska: Rak był abstrakcją

- "Piękne i bestia" to hołd złożony woli życia. Jest portretem współczesnej kobiety, która przeżywa wzloty i upadki w czasie walki z chorobą - mówi reżyserka filmu, aktorka Liliana Głąbczyńska-Komorowska, którą możemy obecnie oglądać w popularnym serialu "Na dobre i na złe".

Aktorka ma 58 lat i zachwyca zjawiskową urodą. Spodobało się jej reżyserowanie filmów i ma w planach kolejną produkcję.

Powiedziała pani kiedyś: "Podjęłam wyzwanie stworzenia prawdziwego świadectwa kobiet napiętnowanych rakiem piersi, mimo że nie jestem jedną z nich". Dlaczego zatem podjęła się pani realizacji swojego debiutanckiego filmu?

- Zadecydowała o tym znajomość z Sorayą, byłą modelką i matką dwójki dzieci. Była w trakcie chemioterapii, kiedy się spotkałyśmy i nie mogła zrozumieć, dlaczego choroba dotknęła właśnie ją. Przez całe życie zdrowo się odżywiała, dbała o siebie, rak był dla niej zupełną abstrakcją. Podobnie jak dla mnie. Pomyślałam, że może warto zgłębić ten temat, tym bardziej że moje dwie babcie, których nigdy nie poznałam, zmarły na raka jajnika. W jakiś sposób dotarło do mnie, że nie jestem bardziej nieśmiertelna, niż inni.

Reklama

W jaki sposób docierała pani do swoich bohaterek?

- Na początku Soraya została moim przewodnikiem. Przedstawiała mnie kobietom, które dzielnie zmagały się z chorobą. W ten sposób powoli nawiązywałam z nimi bliskie relacje, odbyłam wiele intymnych rozmów. Zaskoczyło mnie, że większość z nich ma olbrzymi dystans do siebie, duże poczucie humoru, w obliczu cierpienia nie załamały się i znalazły siłę, by się nie poddawać. Uświadomiłam sobie, że będąc blisko śmierci, zmagając się z potworną chorobą, można czerpać radość, zacząć żyć na nowo, przebudzić się. Dla nich rak nie był ostatecznym wyrokiem, wręcz przeciwnie - sprawił, że z determinacją i odwagą witały nowy dzień.

Co było najtrudniejsze w trakcie realizacji?

- Chciałam nakręcić film prawdziwy, pozbawiony sztuczności i sentymentalizmu. Do tego potrzebny był przede wszystkim czas - kręciliśmy przez cztery lata, małą nie rzucającą się w oczy kamerą, bo tak łatwiej nawiązać bliską, autentyczną więź. Każda z kobiet inaczej podchodziła do swojej choroby i walczyła o kobiecość, ale łączyło je jedno: ogromna chęć przeżycia.

Widzi pani różnicę w podejściu do choroby u nas i za oceanem?

- Mam nadzieję, że choć trochę przyczyniłam się do tego, że w Polsce problem raka piersi będzie bardziej nagłaśniany, że pojawią się coraz częstsze dyskusje. Inaczej niż w Kanadzie, gdzie mieszkam - tutaj nie rozmawia się na ten temat, unika się go jak ognia, gdyż kojarzy się ze śmiercią. Duża część kobiet w Polsce boi się otworzyć przed lekarzem, a przecież jeśli w pierwszym stadium wykryje się nowotwór piersi, szanse na wyleczenie wynoszą 85 procent! Kanadyjki potrafią zawalczyć o siebie, domagając się optymalnego sposobu leczenia.

Czy po sukcesie "Pięknych i bestii" zamierza pani nakręcić kolejny film?

- W planach mam dokument o trzech pokoleniach kobiet. Moja mama, córka oraz ja - jako łącznik między dwiema kulturami. Na razie pracuję na planie "Na dobre i na złe", gdzie profesor Wanda Falkowicz odkryje oszustwa swojego męża. Mam nadzieję na kontynuację "Blondynki". Postać upadłej diwy zastygłej w poprzedniej epoce, bardzo mi odpowiadała!

Rozmawiał Artur Krasicki

Tele Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy