Krzysztof Tyniec: Mężczyzna pracujący
Jest sympatyczny, wesoły i skromny. Kocha przyrodę, żonę i swoje dwie dorosłe córki. Przepada za żartami i... ciężką pracą.
Krzysztof Tyniec (55 l.) jest pogodny, nieustannie uśmiechnięty i radosny. Do tego świetnie tańczy, co udowodnił, wygrywając 5. edycję "Tańca z gwiazdami". Jednak do dwóch rzeczy podchodzi bardzo poważnie: pracy i rodziny. Bo rodzina to coś, co daje siłę.
I może właśnie dlatego w miłości jest bardzo ustatkowany. Zakochał się w drugiej klasie liceum i kocha do dziś, bo koleżanka została jego żoną. Ojciec dwóch córek i dziadek 2-letniego Bruna. No i pasjonat pracy na swojej leśnej działce. Człowiek renesansu, czyli bardzo wielu talentów i zainteresowań.
Talentów panu nie brakuje!?
Krzysztof Tyniec: - Po trzydziestu latach pracy mogę powiedzieć: rzeczywiście zostałem obdarzony pewnymi predyspozycjami, które niektórzy nazywają talentem. Ale wszystko należy wypracować i ja jestem człowiekiem pracy.
A co takiego przychodzi panu wypracować najtrudniej?
- Pewne rzeczy są po prostu trudne. Ja jednak jestem typem aktora, który - zapytany przez reżysera, czy mogę stanąć na głowie, obracać się w kółko i recytować inwokację "Pana Tadeusza" - odpowiada: "Spróbuję".
Jest pan ojcem dwóch wspaniałych córek. Też musiał pan stawać na głowie, żeby je wychować?
- Głównie jest to zasługą mojej żony. Ja byłem, że tak powiem, asystentem. Prawda jest taka, że prawie przez 25 lat byłem cały czas w pracy. I to właściwie od rana do wieczora. Wielu ludzi pamięta taki cykliczny program telewizyjny "Gala piosenki biesiadnej". Myśmy się wtedy rozjeżdżali po całej Polsce, żeby go nagrywać. I to trwało całą dekadę. Piękny okres. Ale co weekend byłem poza domem.
Zatem lekcje z dziećmi odrabiała żona?
- Powiem tak: Ja nie zauważyłem, kiedy mi dzieci urosły.
A urosły! I to jak. Jedna córka jest projektantką...
- Karolina... Zrobiła w Barcelonie magisterium z projektowania. Teraz projektuje i produkuje torebki. Swojego sklepu jeszcze nie ma, więc wstawia to do zaprzyjaźnionych butików.
Starsza córka też jest przedsiębiorcza...
Paulina studiowała filozofię w Warszawie, potem antropologię w Anglii. I półtora roku temu otworzyła kawiarnię. Nazywa się "Uwolnić matkę". Przychodzą tam mamy z dziećmi. Maluchy mają piaskownicę, zabawki i fachową opiekę, a mamy piją kawę i rozmawiają. Wszystko w miłej atmosferze, w bardzo ładnej willi z ogrodem.
Sama zresztą też jest mamą.
- Tak, wnuk ma na imię Bruno. Jak się okazuje, filozofia bardzo pomaga w życiu. Tatą Bruna i szczęśliwym mężem mojej córki jest jej kolega ze studiów.
To jednak nadal nie to co pan. Z żoną poznaliście się w drugiej klasie liceum. I nadal jesteście razem. Jak trafić na swoją drugą połówkę?
- Nie mam pojęcia (śmiech). Nie jestem ideałem. Powiem jedynie, że po tylu latach razem nadal jesteśmy dla siebie i przyjaciółmi, i kochankami, i powiernikami. Może to zabrzmi pompatycznie, ale jeżeli Tyńca nazwać rośliną, to moja żona Jagoda jest dla tej rośliny deszczem i słońcem.
A gdzie państwo cieszą się tym swoim szczęściem?
- Od niedawna mamy kawałek swojego lasu! A ja bardzo lubię las, bo jako dziecko dorastałem wśród lasów. I teraz wyjeżdżam tam, na tę swoją działkę pod Warszawą, i z wielką przyjemnością zajmuję się pracami ręcznymi.
Takie ogrodowe zabawy?
- Gdzie tam! Rąbię drzewo, usypuje jakieś kopce. Postanowiłem, że na swojej działce będę robił wszystko sam. Nie będę prosił, żeby ktoś mi zrobił wiatę, po prostu sam ją zrobię. To mi sprawia prawdziwą przyjemność i jest odskocznią od moich codziennych zajęć. No i czas mnie nie goni. Bo mogę sobie wszystko rozłożyć w czasie tak jak chcę, mogę coś robić miesiąc albo pięć miesięcy. Nikt nie patrzy mi na ręce.
Dom letniskowy też pan sam stawiał?
- Nie, bez przesady. Dom wybudowała firma, ale ja zająłem się całym tym pobojowiskiem po budowie. Proszę mi wierzyć, sam to wszystko uprzątnąłem. Tony piachu wywiozłem taczkami. A że droga dojazdowa do mnie była zepsuta, to i drogę naprawiłem. Sąsiedzi, którzy tam od dawna mieszkają kręcili głowami z niedowierzaniem: "No wie pan, godne podziwu".
Skąd u pana ta energia? Uprawia pan jakiś sport?
- A propos uprawiania. Posiałem na działce dużo trawy (śmiech). I ona pięknie wzrasta.
No to narobił pan sobie kłopotu. Teraz koszenie co dwa tygodnie...
- A nie. Bo jak się kupuje odpowiednią trawę, to nie trzeba kosić. Są trawy trawnikowe i trawy parkowe. Właśnie tej drugiej nie trzeba kosić tak często.
Słyszę znawcę. A ma pan jeszcze czas na taniec?
- Nie, nie, to była tylko przygoda. Co prawda wydzwaniają do mnie jeszcze czasem z supermarketów z pytaniem, czy bym nie zatańczył między półkami (śmiech)... Ale ja pytam wtedy zawsze: "Między czym a czym?". No bo przecież trzeba odpowiednio dostosować taniec. Jeżeli między warzywami a mąką to spokojny taniec, bo jak zahaczę o półki to się wszystko posypie i selery mogą się zwalić w pory (śmiech).
Rozmawiał Michał Wichowski
Najlepsze programy, najatrakcyjniejsze gwiazdy - arkana telewizji w jednym miejscu!
Nie przegap swoich ulubionych programów i seriali! Kliknij i sprawdź!