Krystyna Czubówna: Wszyscy kochali jej głos. Z wyjątkiem córki
Uwielbiali ją telewidzowie i radiosłuchacze, ale mało kto wie, jaki temperament kryje się za jej spokojem i klasą.
"Kiedy widzę jakieś niepowtarzalne zjawisko przyrody, piękne zwierzęta, żyrafę bądź nosorożca, brakuje mi twojego głosu" - oświadczył kiedyś Krystynie Czubównie redaktor radiowej Trójki. Bo jeśli Czubówna, to film przyrodniczy, albo raczej jeśli film przyrodniczy, to Czubówna. Tak po prostu jest. A przecież ona od lat powtarza, że chętnie rozszerzyłaby swój zawodowy repertuar. "Czułabym się fantastycznie w filmach mrocznych, psychologicznych" - mówi. I wzdycha: "Mamy XXI wiek, a czytanie filmów to dalej wyłącznie męska domena".
To jedna z niewielu barier, której pani Krystynie nie udało się sforsować. Lubi powtarzać, że kobieta może być szczęśliwa bez mężczyzny i skutecznie realizuje zasadę trzech "S": samorządna, samodzielna i samofinansująca się. Czy tego zawsze pragnęła? Niekoniecznie, skoro w trudnym związku z ojcem swej córki Agnieszki spędziła 18 lat. Gdy się rozstali, przeżyła roczną żałobę, ale jak zawsze uznała, że musi sobie poradzić.
Na sentymenty brak jej czasu, o sobie mówi: "Nie do tańca, nie do różańca, ale do zadania". Zawsze tak było. Rodzice nieczęsto ją chwalili, słyszała: "Ciebie na to stać", jej sukcesy nikogo nie dziwiły ani nie zachwycały. A było ich sporo. Wygrywała konkursy recytatorskie, rzadko przynosiła do domu mniej niż piątkę, i tak było aż do ostatniej klasy liceum. Wtedy pojawił się bunt, ale zamiast zniknąć z chłopakiem czy pojechać na rockowy koncert na drugi koniec Polski, postanowiła... uciec do zakonu sióstr niepokalanek i zostać misjonarką.
Szybko jednak wróciła do domu, by uczyć się do matury. Ta poszła jej dobrze, ale nie na tyle, by dostała się na wybrany przez mamę handel zagraniczny. O wymarzonym aktorstwie rodzice nie chcieli słyszeć, wybrała więc prawo. Studia traktowała wyłączne w kategoriach poszerzania horyzontów, do dziś uważa, że im odleglejsze od dziennikarstwa wykształcenie, tym lepszy dziennikarz. I lektor.
W radiu pracowała już od pierwszych lat studiów. "Była taka akcja, prowadzona przez Główny Urząd Statystyczny, 'Magister', i ja ankietowałam pracowników Polskiego Radia. Wtedy to pewien dziennikarz zwrócił uwagę na brzmienie mojego głosu". I zachęcił, by stanęła przed komisją wydającą karty mikrofonowe, bez których nie można było pracować jako spiker czy lektor. Pani Krystyna trudne egzaminy zdała z marszu, a szefowie radia zaproponowali "młodej zdolnej" pracę. Właśnie poszukiwano głosów do najnowszej, eksperymentalnej audycji w "Trójce" - nadawanego na żywo "Lata z radiem", a zaraz potem "Sygnałów dnia".
W dziupli lektorskiej Czubówna odnalazła swoje miejsce na ziemi, ale od reżyserów radiowych przez kolejne lata słyszała: "Ty się wciąż tylko dobrze zapowiadasz". Pracowała ciężko, jej technika i tembr były bez zarzutu, ale wciąż brakowało głębi. "Okazuje się, że 10 lat zajęło mi to doskonalenie brzmienia. W tym czasie musiałam dojrzeć psychicznie, zbudować swoje wnętrze" - podsumowała kiedyś. - Pamiętam, że kiedy wróciłam po długim, prawie 4-letnim urlopie wychowawczym do pracy, usłyszałam od moich dotychczasowych krytyków: 'I to jest to!'".
W tym czasie życie zdążyło już nieco wygarbować jej skórę. Burzliwy związek z poznanym w radiu inżynierem trwał 7 lat, zanim zdecydowali się na dziecko, wkrótce Czubówna trwała w tym układzie chyba już tylko ze względu na córkę. Jej partner (na ślub się nie zdecydowali) rzadko bywał w domu i ona na długo przed rozstaniem funkcjonowała praktycznie jak samotna matka. Mała Agnieszka właściwie wychowała się w budynku Polskiego Radia, godzinami obserwując z reżyserki pracującą mamę.
"Podczas nocnych dyżurów, kiedy przychodziła pora snu, Aga przez szybę dawała mi znać, że chce się przytulić. Brałam ją do dziupli lektorskiej na kolana, a ona wiedziała, że nie może nawet się poruszyć, nie mówiąc już o wydaniu jakiegokolwiek dźwięku. Niezwykłe to było, jak cichutko siedziała" - wspominała pani Krystyna w wywiadzie. "Kiedyś bardzo mnie rozczuliła. Zgasła już czerwona lampka, to znaczy, że mikrofon był zamknięty, a moje dziecko wyszeptało: 'Mamo, czy ja już mogę odetchnąć?'".
Już jako kilkulatka Aga zostawała na noc sama w domu, by rano iść do szkoły. Stosowały "metodę dwóch budzików". Na sygnał pierwszego, o 6.30, dziewczynka zrywała się z łóżka, ubierała, jadła śniadanie i siadała na krześle czekając, aż zadzwoni drugi. Jego dźwięk oznaczał: można wychodzić. Tornister na plecy, klucz na szyję - wszystko jak w zegarku.
"Nie wiem, jaką matką byłabym, gdybym w podarunku nie dostała złotego dziecka" - rozkłada ręce Czubówna. Agnieszka, dziś kobieta biznesu, tłumaczy, że na tyle często widziała mamę smutną, że nie chciała jej już dokładać. "Myślałam: jak zawalę szkołę, to mama zostanie wezwana i zawali swoją pracę. Czułam się wręcz odpowiedzialna za to, żeby mama mogła spokojnie pracować" - tłumaczyła. Gdyby nie jej dojrzałość, pani Krystyna zapewne nie mogłaby poświęcić się karierze zawodowej. A robiła wszystko: lektorowała, spikerowała, pisała autorskie audycje i dzienniki, wreszcie zdecydowała się na romans z telewizją i pojawiła na antenie "Panoramy". Ale choć widzowie ją pokochali, choć tyrała po kilkanaście godzin dziennie, kokosy jakoś ją omijały i pieniędzy nie starczało na potrzeby jej i dorastającej córki. To był jeden z powodów, dla których zdecydowała się rzucić telewizję.
Dla niej praca była służbą, wymagającą dyspozycyjności 24 godziny na dobę, a córka wiedziała, że w tej służbie razem z nią uczestniczy. Można było zresztą odnieść wrażenie, że czasem... zamieniały się rolami. To Agnieszka była tą spokojną, opanowaną, odpowiedzialną. Pani Krystyna, choć jej "zawodowy" głos tego nie zdradza, jest osobą bardzo impulsywną.
"Mama, jak się wkurzała, miała taki zwyczaj wykrzykiwania w kosmos różnych rzeczy. Latała po mieszkaniu i coś tam wyrzucała z siebie" - śmiała się Agnieszka w wywiadzie. Gdy Czubówna przebiegała przez ulicę w niedozwolonym miejscu, to córka dawała jej burę, że przecież trzeba po pasach, i to na zielonym świetle. Gdy z kolei jadła byle co w biegu, na stojąco, mała z poważną miną wyjmowała porcelanę i rozkładała obrus. Bo Czubówna, mimo profesjonalizmu, to w rzeczywistości kawał łobuza.
"Zawsze miałam w sobie Dyla Sowizdrzała" - śmieje się. Jej córka zapewne czasami miewała tego dość, skoro kilka razy spytała swą rodzicielkę z wyrzutem: "Właściwie kto jest matką w tym związku?". Żadna z nich nie sądziła, że Agnieszka, gdy dorośnie, pójdzie w zawodowe ślady mamy. Mają bardzo podobne głosy, co Agę długo raczej peszyło niż cieszyło: podczas lektorskich prób starała się jak najbardziej odróżnić od pani Krystyny. I niekoniecznie tylko dlatego, że chciała być po prostu sobą, a nie młodszą wersją słynnej lektorki.
Kiedy miała kilka lat i cały świat zachwycał się głosem jej mamy, ona... nauczyła się czytać, by nie musieć słuchać czytanych przez rodzicielkę bajek. I tak oto historia w pewien sposób zatoczyła koło - w przeszłości kilkunastoletnia Krystyna nie lubiła odsłuchiwać z magnetofonu swych recytacji, bo własny głos zbyt kojarzył się jej z głosem jej mamy. Niedaleko widać padają jabłka od jabłoni w ich rodzinnym sadzie...
A co Krystyna Czubówna robi teraz? Współpracuje z córką, która zajęła się również jej sprawami finansowymi. I czasami narzeka, że czuje się trochę niewolnicą własnego wizerunku - cała Polska przecież oczekuje od niej opanowania i elegancji, które pobrzmiewają w jej głosie. "Szlachectwo zobowiązuje - uśmiecha się. - Czasami nawet chciałabym zachować się niestosownie, poddać się emocjom, bo nie jestem taka święta. Tylko ten mój głos, który jest taki spokojny, może wprowadzać w błąd. A we mnie wszystko kipi!".
MB