Reklama

Kevin Spacey: Patrzę widzom prosto w oczy

Dwa razy zdobył Oscara (za role w "Podejrzanych" i "American Beauty"). Jest człowiekiem wielu talentów: aktorem, reżyserem, producentem, a nawet dyrektorem teatru. Kevin Spacey opowiada o swoim najnowszym serialu.

David Fincher, współtwórca serialu "House of Cards", twierdzi, że był oan jedynym kandydatem do roli Franka Underwooda.

Kevin Spacey: - To miłe z jego strony, ale jeśli czegoś się nauczyłem przez lata spędzone w show-biznesie, to głównie tego, że każdego można zastąpić kimś innym.

Wahał się pan, czy przyjąć rolę?

- Zgodziłem się natychmiast. I gdy w trakcie przygotowań obejrzałem po raz drugi oryginalny serial BBC, uwielbiany przez moją mamę, pomyślałem sobie, że można go wspaniale przenieść w amerykańską rzeczywistość i powiedzieć coś ważnego o tym, co się kryje za majestatycznymi fasadami waszyngtońskich budowli. Także moment w mojej karierze był idealny. Właśnie kończyłem moje dziesięć lat na stanowisku dyrektora w londyńskim teatrze The Old Vic i zacząłem się interesować na nowo rolami filmowymi.

Reklama

Serial oznacza jednak ryzyko. Pracuje się intensywnie, a i tak przyszłość projektu zależy od oglądalności kilku odcinków.

- Gdyby 'House od Cards' był produkcją amerykańskiego dużego kanału telewizyjnego, Franka na pewno grałby ktoś inny. Ja nie miałbym cierpliwości na ten bieg przez przeszkody, który tu czeka każdą nowość przed emisją. Najpierw musielibyśmy nakręcić pilotowy odcinek, by wykazać się, że warto w nas zainwestować. Potem być może dostalibyśmy zgodę na sześć odcinków i, być może, szansę na kolejne sześć, jeśli oglądalność będzie dobra. Jednak usłyszałem ofertę: - Kręcicie 26 odcinków bez pilota. Wierzymy w ciebie, wierzymy w Davida. Wierzymy w ten serial. Do dzieła! Takich propozycji się nie odrzuca.

Frank często patrzy prosto w kamerę i mówi bezpośrednio do widzów. Nie wszyscy aktorzy wypadają w takich zabiegach wiarygodnie.

- Tuż przed rozpoczęciem zdjęć do 'House of Cards' grałem na scenie teatralnej Ryszarda III. Przyznaje się, że ukradłem ten trick bezpośrednio temu niegodziwemu królowi. Zresztą rola w szekspirowskiej sztuce o zbrodniach, zemście i bezpardonowej walce toczonej przez wielkich tego świata, była dobrym przygotowaniem do serialu o waszyngtońskich politykach.

- Wszedłem na plan bezpośrednio po 198 spektaklach zagranych przez 10 miesięcy w 12 miastach na całym świecie. Po prostu nie mogłem przestać patrzeć widzom w oczy, by nawiązać z nimi emocjonalną więź. To nie jest tani trick, ale przemyślane działanie wynikające ze zrozumienia związku, jaki łączy moją postać z widzami serialu.

Rozmawiała Joanna Ozdobińska.

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: prosto
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy