Reklama

Katarzyna Dowbor: Będą nowe remonty

Katarzyna Dowbor opowiada o warunkach, które trzeba spełnić, by zakwalifikować się do "Naszego nowego domu". Dziennikarka zdradza też, jak wpływa na urzędników, by ci zdecydowali się pomóc potrzebującym.

Za nami ostatni w tym sezonie odcinek "Naszego nowego domu". Czy jesienią zobaczymy kolejną serię?

Katarzyna Dowbor: - Tak. Zdjęcia do piątej edycji rozpoczynają się 18 maja.

Wiadomo, dokąd pojedziecie?

- Część lokalizacji jest już ustalona, wybieramy się na przykład w okolice Radomia i na Mazury. Ale nadal można nadsyłać zgłoszenia do programu. Proszę się rozejrzeć, może w okolicy jest ktoś, komu trzeba pomóc? Zauważyłam, że ci najbardziej potrzebujący sami do nas nie napiszą. Są zbyt skromni. W ich imieniu najczęściej występują sąsiedzi, dużo rzadziej władze gminy lub ośrodki MOPS-u.

Reklama

Może urzędnicy wstydzą się, że sami nie potrafią pomóc?

- Nie wiem. Za to, gdy już się zjawiamy, zawsze ktoś z miejscowych władz do nas przyjeżdża. Oficjele bardzo lubią występować przed kamerą. Ma to swoje dobre strony - można ich wtedy poprosić o pomoc. A oni w takiej sytuacji po prostu nie mogą odmówić (śmiech). W ten sposób udało nam się przekonać jedną z gmin do doprowadzenia kanalizacji, a w innym miejscu bezpłatnie wypożyczono nam sprzęt budowlany. Często otrzymuję też od władz przyrzeczenie stałej pomocy dla danej rodziny.

Skąd pochodzą ludzie, którym pomagacie?

- Nie stworzyliśmy jeszcze mapy "Naszego nowego domu", ale może trzeba będzie to w końcu zrobić (śmiech). Wydaje mi się, że najczęściej jeździmy do rodzin z województwa mazowieckiego. Stamtąd mamy najwięcej zgłoszeń.

Jakie warunki trzeba spełniać, by zostać zakwalifikowanym do programu?

- Pomagamy osobom w trudnej sytuacji materialnej i rodzinnej. Takim, co sobie same nie radzą. Jest tylko jeden warunek - lokal musi do nich należeć. Nie mamy możliwości wyremontowania domu, który jest dzierżawiony lub wynajmowany. Po prostu boimy się, że po wykonanej przez nas pracy taki budynek mógłby zmienić właściciela.

Czy uczestnicy "Naszego nowego domu" ponoszą jakieś koszty?

- Żadnych. Wszystkie opłaty są po naszej stronie. Kiedyś jeden z uczestników mnie zapytał: kiedy zabierzecie z powrotem te ładne rzeczy? Nic nie zabieramy, wszystko zostaje!

Ile osób pracuje przy programie?

- Ekipa budowlana liczy 25 specjalistów i mniej więcej tyle samo ludzi potrzebujemy do realizacji.

Losy waszych bohaterów często są wstrząsające. Kto płacze na planie?

- Oczywiście "oczy w mokrym miejscu" mają dziewczyny. Nasi faceci to twardziele, którzy nie płaczą. Ale tylko w teorii, bo historie niektórych osób są tak dramatyczne, że nawet mężczyznom puszczają nerwy.

Z którego z remontów jest pani najbardziej dumna?

- Zapadł mi w pamięć taki maleńki domek. Na 40 m2 bez łazienki mieszkali prababcia, dziadkowie i ich dwie wnuczki. Z powodu trudnych warunków chciano im odebrać dzieci. Udało nam się na tej niewielkiej przestrzeni zmieścić trzy pokoje i łazienkę. Dzieci zostały! Uważam to za nasz największy sukces.

Czy jest coś takiego, jak efekt programu? Sąsiedzi się mobilizują?

- Tak. Okazuje się, że pomagamy przełamać lody. Na przykład mama z chorym dzieckiem nie prosiła nikogo o pomoc, bo nie chciała się narzucać, zaś sąsiedzi nie proponowali jej wsparcia, bo również nie chcieli się naprzykrzać. Udaje nam się przerwać to błędne koło nieporozumień.

Liczyła pani, ilu osobom udało wam się pomóc?

- Na budowach spędziliśmy 230 dni, wyremontowaliśmy 40 domów i 6 mieszkań, w sumie zmieniliśmy życie około 300 osób i na pewno nie jest to nasze ostatnie słowo...

Monika Ustrzycka

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Kurier TV
Dowiedz się więcej na temat: Katarzyna Dowbor
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy