Kamil Durczok się nie wdzięczy
Od wdzięczenia się do widzów nie są programy informacyjne. To prowadzący teleturnieje kokietują widzów, a ci albo to kupują, albo nie - mówi "Dziennikowi" Kamil Durczok, którego w tym roku w rankingu na najpopularniejszego prezentera zdetronizowali Maciej Orłoś i Justyna Pochanke.
Kamil Durczok choć przegrany, nie traci wiary w siebie:
"Przez jakiś czas to ja okupowałem pozycję numer jeden. W ostatnich latach udało mi się wygrać wiele rankingów, tym razem okazało się, że są lepsi ode mnie, czego serdecznie kolegom z branży gratuluję" - mówi dziennikarz w rozmowie z Joanną Dargiwicz i dodaje, że szczególnie cieszy się z sukcesu jego koleżanki - Justyny Pochanke.
Według Durczoka o sympatii widzów decyduje "zaangażowanie, fachowość, to czy się lubi widzów, czy nie". "Wbrew pozorom to widać" twierdzi dziennikarz. Jednym z istotnych czynnikw jest też, jak często dana osoba pokazuje się poza swoją anteną.
"Akurat Maciej Orłoś oprócz tego, że prowadzi Teleekspress, robi bardzo dużo ciekawych rzeczy. Ludzie to dostrzegają i doceniają. Ale od lat w czołówce najbardziej lubianych prezenterów nie było żadnej rewolucji. To oznacza, że każdy z nas ma grupę wiernych widzów".
Jednak nie o sympatię widzów w zawodzie dziennikarza przecież chodzi. Jak zauważa Durczok, liczy się przede "solidne, rzetelne informowanie ludzi o tym, co się dzieje w kraju i na świecie".
"Wierzę, że to właśnie dzięki niemu chcą oglądać program, który prowadzi Durczok. Od wdzięczenia się do widzów są inne produkcje. To rozmaite teleturnieje i przeglądy twórczości wokalno-tanecznej. W nich prowadzący kokietują widzów, a ci albo to kupują, albo nie" - mówi Durczok.
Czyżby więc rankingi nie miały dla Kamila Durczoka żadnego znaczenia?
"Są bardzo miłym dodatkiem do pracy. Ale nie pracuję dla rankingów" - stwierdza dziennikarz..