Jolanta Fraszyńska o polskim show-biznesie
"Widzowie są wspaniali. Szczerze się cieszą, że mogą zobaczyć osoby, które lubią i oglądają w telewizji. Natomiast jeżeli chodzi o show-biznes, to trochę mnie przeraża jego agresywność" - mówi Jolanta Fraszyńska.
Czym kieruje się pani podczas przyjmowania nowych propozycji?
Jolanta Fraszyńska: - Zawsze zastanawiam się, co dany materiał da mi zawodowo, czy znajdę dla siebie jakąś nową przestrzeń do obróbki. Ostatnio zawarłam ze sobą cichą umowę, że chciałabym pracować przy projektach, które będą miały pozytywny ładunek emocjonalny. Chodzi o takie produkcje, które będą dawały ludziom radość i dobrze ich nastrajały.
Od początku marca możemy oglądać panią w sztuce "Sofia de Magico" w Teatrze Roma w Warszawie. Wykorzystane są tam piosenki brytyjskiej grupy Tiger Lillies. Jak się pani odnajduje w tym repertuarze?
- Przyjęcie tej propozycji to była dobra decyzja. Nie znałam wcześniej zespołu Tiger Lilies. W trakcie zapoznawania się z ich piosenkami, z ich doskonałą formą wyrazu, zaczęłam się obawiać czy uda nam się znaleźć równie wyjątkową formę, dla ich piosenek. Jednak przy pomocy Łukasza Czuja i Marcina Partyki stworzyliśmy odrębny świat, w którym te piosenki znakomicie funkcjonują i dają nam pole do tego, żeby opowiadać naszą historię.
Główną rolę w tym spektaklu gra Katarzyna Zielińska. Jak się wam współpracuje?
- Znakomicie. Wcześniej spotykałyśmy się przy okazji koncertów i różnych programów. Zawsze się lubiłyśmy i szybko doszłyśmy do porozumienia. Jestem pełna podziwu dla jej przedsiębiorczości. Kasia przecież zorganizowała cały ten spektakl, znalazła sponsorów, a oprócz tego znakomicie gra tę rolę. Mam do niej duży szacunek.
Kiedy rozpoczęła się pani przygoda ze śpiewem?
- Śpiewałam już jako małe dziecko. Na początku były to występy na parapecie u moich dziadków w moich rodzinnych Mysłowicach - Słupnej. Dawałam "wykony" piosenki "Do bytomskich strzelców", 9 zwrotek. Później był epizod szkolny, oaza, harcerstwo, potem szkoła średnia, aż w końcu Szkoła Teatralna we Wrocławiu. To miasto to centrum Piosenki Aktorskiej. Nie mogłam więc nie śpiewać w Teatrze Polskim we Wrocławiu, gdzie występowałam w musicalu Jana Szurmieja "Ania z Zielonego Wzgórza". Grałam też w spektaklach Jerzego Bielunasa, Wojciecha Kościelniaka, Konrada Imieli.
Czy śpiewanie to dla pani coś ważnego?
- Zawsze uważałam, że śpiew jest dla mnie podrzędnym środkiem wyrazu. Bliżej mi było do aktorstwa dramatycznego. Teraz jednak czuję, że mam coraz większą swobodę i przyjemność w tego typu repertuarze. Pozwalam sobie na to, aby przez śpiew również artystycznie się wypowiadać.
Aktorstwo to zawód, w którym na propozycje czasem trzeba długo czekać. Boi się pani czasem o pracę?
- Gdy zakończyła się "Licencja na wychowanie" i gdy przestałam grać w "Na dobre i na złe", a później nie dostałam żadnej innej większej propozycji, miałam pewien stres i niepokój. Telewizja jest bardzo chimeryczna, raz jest, a raz jej nie ma. Dlatego Bogu dziękuję, że mam teatr. Praca w teatrze daje mi poczucie bezpieczeństwa. Tutaj, gdy spektakl jest dobry, wiem, że będę miała pracę.
A jaki ma pani stosunek do popularności?
- W Warszawie ludzie mają przesyt twarzy i nikogo już nie dziwi fakt, że na ulicy spotyka się znanych z telewizora. Większe zainteresowanie dostrzegam w innych miastach, gdy jeżdżę po Polsce z teatrem. Widzowie są wspaniali. Szczerze się cieszą, że mogą zobaczyć osoby, które lubią i oglądają w telewizji. Natomiast, jeżeli chodzi o show-biznes, to trochę mnie przeraża jego agresywność. Od 24 lat jestem na scenie i podchodzę do zawodu przede wszystkim zdroworozsądkowo. Uwielbiam to, co robię i to jest dla mnie najważniejsze.
Jolanta Fraszyńska - aktorka teatralna, telewizyjna i filmowa. Absolwentka PWST we Wrocławiu. Znana m.in. z seriali "Na dobre i na złe" i "Licencja na wychowanie" oraz z filmów "Ławeczka" i "Skazany na bluesa". Ma 46 lat.
Rozmawiała Dominika Gwit (PAP Life).