Joanna Moro: Co po "Annie German"?
Serial "Anna German" sprawił, że ma dzisiaj wielbicieli na całym świecie. Na fali jego sukcesu zagrała w rosyjskiej superprodukcji "Talianka", a teraz wraca do "Barw szczęścia".
Po sukcesie serialu "Anna German", otworzył się przed nią rynek filmowy na Wschodzie. Ostatnie miesiące spędziła na planie produkcji "Talianka". W tym serialu gra włoską baletnicę, która wychodzi za mąż za Rosjanina.
Serial o życiu Anny German spotkał się z entuzjastycznym odbiorem. Spodziewała się pani tego?
- Sądząc po tym, jak ta opowieść była odbierana wcześniej w innych krajach, liczyłam na to - przez wzgląd na wyjątkowość postaci Anny German i doskonałą realizację całości. Była to produkcja rosyjsko-ukraińska, reżyserowana przez Aleksandra Timienkę przy współudziale Waldemara Krzystka z Polski, co wcale nie oznaczało, że nasza telewizja projekt kupi. Walczyłam o to zawzięcie, bo uważałam, że to rzecz wartościowa. Uczy historii i tradycji. Niesie też pozytywne przesłanie - i to mimo łez, które towarzyszą odbiorowi. Sama często do serialu wracam, oglądając go z zapartym tchem, szczęśliwa, że los dał mi szansę w nim uczestniczyć.
Rola Anny German przyniosła pani popularność i uznanie, media rozpisywały się o Pani...
- Znamienne, że u nas była to popularność medialna, natomiast w Rosji czułam po prostu serdeczność i oddanie. Ludzie spontanicznie mi dziękowali, obdarowywali kwiatami, dostawałam listy. Niekiedy te dowody wdzięczności bywały zaskakujące - na urodziny przysłali mi z Rosji mój własnoręcznie wykonany portret, w stylizacji na Annę German. Stamtąd też przyszedł piękny film zmontowany z bajek i ilustrowany kołysankami w jej wykonaniu - dla moich synków, Mikołaja i Jeremiego. Dostałam też list gratulacyjny i zaproszenie z ambasady Uzbekistanu, kraju,w którym urodziła się piosenkarka. Słowa uznania płynęły z Izraela, gdzie serial cieszył się wyjątkowym powodzeniem. Również z byłych republik radzieckich, w tym nadbałtyckich, i z Wilna, skąd pochodzę. Szczególnych profitów doświadcza tam do dziś moja ukochana babcia, której znajomi (i nieznajomi) starają się wyświadczać różne przysługi "za wnuczkę".
Przed panią otworzył się rynek pracy na Wschodzie...
- Owszem, zagrałam główną rolę w 8-odcinkowym serialu "Talianka". To historia Włoszki w sowieckiej Rosji lat 40. Przywodzi to na myśl moją poprzednią rolę, ale tym razem już nie gram anioła. Ciekawe, że od czasów "Anny German" znacznie podszkoliłam rosyjski. Zauważyli to dziennikarze - ci sami, z którymi wcześniej rozmawiałam w Moskwie i Petersburgu. Chwalą mnie za postępy.
Wychowując się w Wilnie, nie znała pani rosyjskiego?
- Dorastałam tuż po rozpadzie ZSRR, gdy ten język nie był mile widziany. W domu mówiło się po polsku, w szkole i sklepie po litewsku. Rosyjski znałam tylko z telewizyjnych bajek. Czytać w tym języku nie umiałam, do dziś zresztą piszę cyrylicą wyłącznie na komputerze! Ale cieszy mnie, że udało mi się pokonać barierę komunikacyjną, bo mam nadzieję na dalsze ciekawe propozycje z Rosji.
Przenosi się tam pani z rodziną?
- Był taki pomysł, ja byłam za, ale rodzina chce zostać w Polsce! Mąż ma tu pracę, starszy syn przedszkole.
Tu pani również pracuje - wróciła Pani do "Barw szczęścia".
- Produkcja od dawna mi to proponowała, ale nie było czasu. Teraz czas się znalazł, toteż Zosia pojawi się znów w serialu (czyt. str. 12). Granie w nim to dla mnie ogromna przyjemność, jako że atmosfera jest wyjątkowo miła. A to w pracy bardzo ważne.
Rozmawiała Jolanta Majewska