Janusz Rewiński: Bez brody, bez pracy
Zamiast intryg w telewizji ma święty spokój. I tak pragnie żyć.
Kiedy pojawił się po przerwie na telewizyjnym ekranie, sprawił swoim fanom wielką radość. Wprawdzie nieco odmieniony, bo bez brody, ale to wciąż ten sam Janusz Rewiński (61 l.). Tym razem lubiany aktor i satyryk wystąpił jednak w zupełnie innej roli - zagrał bowiem w reklamie.
A co z kabaretem, co z filmem? Twierdzi, że teraz w telewizji nie ma na niego zapotrzebowania. Ale humor nieustannie mu dopisuje, bo taki już ma charakter. Pan Janusz potrafi znaleźć wyjście, nawet z najtrudniejszej sytuacji. Tak było zresztą zawsze.
Kiedy po skończeniu krakowskiej szkoły teatralnej nie miał wielu aktorskich propozycji, postanowił rozwijać skrzydła w kabarecie. I dzisiaj wie, że było to jedyne słuszne rozwiązanie. - Chodziłem do Piwnicy pod Baranami. Imponował mi Wiesław Dymny. Był w tym rodzaj emocji i władzy nad publicznością. W kabarecie aktor jest małym führerem. Stoi na scenie i wie co z ludźmi zrobić, żeby się śmiali, kiedy tylko zechce - opowiada.
I doskonale pamięta, że pierwszy raz rozśmieszył publiczność na "Spotkaniach z balladą" w latach 70. Zaczął występować z Zenonem Laskowikiem w kabarecie TEY. - Po Poznaniu jeździliśmy na rowerach, chodziliśmy między ludźmi i łapaliśmy nastroje ulicy. Tym żyliśmy i o tym opowiadaliśmy podczas występów. Aż żal, że to wszystko się pokończyło - wspomina.
Bo przygoda z TEY-em nie trwała długo i każdy z nich poszedł w swoją stronę. Pan Janusz trafił do Teatru Dramatycznego w Warszawie, do dyrektora Gustawa Holoubka. Porozmawiali, ale... jakoś tak się złożyło, że nie rozpoczęli współpracy. Janusz Rewiński dobrze wiedział, że kamera go lubi.
Telewidzowie mogli przekonać się o tym, oglądając artystę m.in w filmie "Kiler" czy serialu "Tygrysy Europy".
Ale dziś film się o niego nie upomina. Aktor jest wobec siebie krytyczny i domyśla się z jakich względów nie otrzymuje propozycji. - To może mieć związek z moim niewyparzonym językiem - wyznaje. Podobnie jest z programami telewizyjnymi. Niegdyś razem z Krzysztofem Piaseckim prowadził dwa programy: "Ale plama" i "Szkoda gadać". Dzisiaj oba są coraz dalszym wspomnieniem. A przecież miały znakomitą oglądalność. Panowie improwizowali swoje dialogi na podstawie aktualnych wydarzeń. Telewidzowie to uwielbiali, ale władze telewizji jakoś mniej...
Kiedy więc satyryk zorientował się, że także w telewizji nie ma czego szukać, nie załamał rąk, tylko jak zawsze znalazł rozwiązanie. Zamieszkał na wsi. Kilka lat temu kupił ziemię w okolicy Mińska Mazowieckiego. Nigdy się nią nie zajmował, ale kiedy okazało się, że jest bezrobotny, postanowił obejrzeć swoje włości.
- Patrzę, a tu zielona trawa i rów pełen czystej wody, choć wszędzie susza. Myślę sobie: szkoda, by trawa się marnowała. Pojechałem więc na jarmark, kupiłem mećki, barany i kozy. Biznesu na tej hodowli nie zrobię, ale wolę towarzystwo krów i baranów, aniżeli niejednego dupka z miastowej kawiarni politycznej czy "nadętej" telewizji. W sekrecie powiem, że każde z tych zwierząt ma... swoje telewizyjne nazwisko. Jest prezenterka, prezes i szef ramówki. Nazwisk nie zdradzę, bo to wielce obrażalscy ludzie - opowiada pan Janusz.
Nie chce wracać do miasta. Pojawia się tylko czasami, bo tutaj mieszka żona i synowie. Ale i oni teraz coraz częściej i chętniej przyjeżdżają na wieś. Pan Janusz tylko się cieszy, bo ma święty spokój, a to - jak twierdzi - jest teraz najważniejsze. I zapewnia, że nigdzie nie będzie się pchał. Jeśli ktoś zechce, sam do niego zadzwoni.
KL
Najlepsze programy, najatrakcyjniejsze gwiazdy - arkana telewizji w jednym miejscu!
Nie przegap swoich ulubionych programów i seriali! Kliknij i sprawdź!