Jacek Kawalec: Lubię się wygłupiać!
Dawno temu prowadził "Randkę w ciemno". Dziś edukuje Wilkowyje w "Ranczu" i śpiewa jako Afric Simone w "Twoja twarz brzmi znajomo". Co jeszcze potrafi Jacek Kawalec?
Kasia Skrzynecka powiedziała, że jest w panu duża doza szaleństwa. Na czym ono polega?
Jacek Kawalec: - Chyba przede wszystkim na tym, że lubię się wygłupiać. Jak każdy aktor mam w sobie spore pokłady próżności i nawet podświadomie lubię skupiać na sobie uwagę. Mam to od dziecka. Czasem nawet próbuję z tym walczyć, ale nic z tego.
Czyli "Twoja twarz brzmi znajomo" to idealny program dla pana. Która postać sprawiła panu najwięcej trudności?
- Chyba Afric Simone i jego "Ramaya". Kiedy Simone wylansował ten przebój, miał 19 lat, a ja kończę 53. Poza tym śpiewał z playbacku, dlatego się sporo ruszał. Podczas pierwszych prób po paru taktach miałem zadyszkę, więc musiałem fizycznie się do tego inaczej zabrać. Wsiadałem na rower, jechałem i dopiero, kiedy miałem tętno 140, zaczynałem śpiewać. Raz nawet wystraszyłem w lesie jakichś rowerzystów, bo wyskoczyłem zza zakrętu, krzycząc: Ramaya! Ale dzięki temu, że mamy w programie świetną trenerkę wokalną, Julię Chmielnik, daję sobie radę z każdym zadaniem.
Daje pan też sobie radę, grając Tomka Witebskiego w "Ranczu".
- Ta postać to taki - potraktowany z przymrużeniem oka - autoportret scenarzysty. Inteligenta, który marzy, by to nasze polskie społeczeństwo dorastało do nowej sytuacji, jaką mamy. Ulubioną scenę zagrałem w trzeciej transzy, kiedy Witebski przysiadł się na ławeczkę. Pod wpływem trudnych przeżyć oraz sporej ilości Mamrota wygłosił monolog o upadku kultury. Taki inspirowany Gombrowiczem, jednocześnie i komediowy, i poważny. O tym, że dzięki telewizji i nowoczesnym mediom każdemu się dziś wydaje, że jest artystą. Rzecz dosyć wzniosła i nagle po niej wygłasza puentę: - Będę rzygał!
Zanim Witebski się ustatkował, przeszedł wiele etapów. Który z nich najfajniej się panu grało?
- Chyba ten moment przejścia, budzenia się świadomości człowieczeństwa, kiedy przestał się bać. Bo kiedy się przestajemy bać, możemy dokonać wielu zmian.
Pan się złapał kiedyś na takim momencie?
- U mnie nie było takiego punktu zwrotnego, to był raczej proces. Nigdy się nie bałem wyzwań typu duża prędkość, lot na paralotni czy jakieś wyczyny na desce surfingowej. Ale dzisiaj wiem, że strach przed ekstremalnymi wyzwaniami to 'pikuś' w porównaniu ze stawianiem czoła codziennym problemom. Zachowaniem się w porządku w sytuacji, kiedy trzeba np. stanąć w obronie kogoś słabszego czy komuś pomóc.
- Myślę, że każdy powinien w sobie zachować taką dziecięcą wrażliwość, pewną naiwność. Bardzo to w sobie pielęgnuję. I choć kilka razy zostałem przez różnych ludzi oszukany, a nawet dałem się naciągnąć na jakieś pieniądze, to i tak wierzę, że jeśli komuś można pomóc, to warto to zrobić. Bez względu na koszty.
Rozmawiała Ewa Gassen-Piekarska.
Nie przegap swoich ulubionych filmów i seriali! Kliknij i sprawdź nasz nowy program telewizyjny!