Iwona Pavlović: Wyglądam bardziej łagodnie, ale to pozory
Jej metamorfoza zaskoczyła pozostałych jurorów, uczestników oraz widzów show "Dancing with the Stars. Taniec z gwiazdami". - Wyglądam bardziej łagodnie, ale to tylko pozory - zastrzega Iwona Pavlović. Już nie jest Czarną Mambą, ale w porównaniu do Andrzeja Grabowskiego, Beaty Tyszkiewicz i Michała Malitowskiego nadal jest najostrzejszym z sędziów.
- Mam nadzieję, że mój łagodniejszy wygląd sprawia, że uczestnikom programu łatwiej jest przyjmować moje oceny, które jak wiadomo, są dosyć ostre - mówi Iwona Pavlović.
Do historii tej edycji show przejdzie fakt, że za stołem jurorskim zamiast Czarnej Mamby, zasiadła Mamba Ognista.
- Niedawno uświadomiłam sobie, że przez dwadzieścia lat miałam ten sam, czyli czarny kolor włosów! Kiedy byłam zawodniczką turniejową, zmieniałam fryzury co chwilę! Zatęskniłam za tym i stwierdziłam, że czas na zmiany.
To była zmiana konsultowana z produkcją programu? Czarna Mamba jest już przecież "znakiem towarowym".
- Rzeczywiście Beata Tyszkiewicz trafiła w dziesiątkę z tym określeniem, bo przyjęło się natychmiast. A co do produkcji, to nie konsultowałam niczego. Postanowiłam, że zrobię niespodziankę! Do ostatniego momentu udało mi się nowy kolor włosów ukryć, bo na próbach nosiłam turbany. Sporo osób pytało, o co chodzi? Czy przypadkiem nie jestem chora?
Powiedziała pani, że zmiany są w życiu potrzebne, by nie wkradła się nuda. Z show "Dancing with the Stars" jest tak samo?
- Zdecydowanie tak, choć myślę, że ten program nigdy się nie znudzi. Widzę, jak produkcja dwoi się i troi, by co chwilę czymś widzów zaskoczyć. Nowe tańce i nowe konfiguracje, w których tańczą uczestnicy. Mam wrażenie, że te pierwsze edycje zaczynały już wchodzić w pewną sztampę, a te ewoluują i to w dobrą stronę.
Ewoluują także przez dobór gwiazd, bo "sięgają" po uczestników, których z trudem wyobrażalibyśmy sobie na parkiecie.
- Faktycznie, tu nie ma ograniczeń i zatańczyć może naprawdę każda gwiazda, bez względu na wiek, wzrost czy tuszę. W tym sezonie mamy na przykład Łukasza Kadziewicza, który znakomicie daje sobie radę, mimo długich kończyn. Mamy Małgosię Pieńkowską, która jest już dojrzałą kobietą, a tańczy pięknie, i mieliśmy Artura Pontka, który także dawał sobie radę.
A wy, jurorzy, macie trudniejsze zadanie, jeśli uczestnicy są tak bardzo różni?
- Ocenianie nie jest łatwe, a już porównanie tańca pięćdziesięcioletniej kobiety z tańcem dwudziestolatki to prawdziwe wyzwanie. Muszę jednak powiedzieć, że ta edycja jest niesamowicie wyrównana, różnice między zawodnikami są ledwo widoczne.
Czy tancerze-amatorzy osiągają swoje maksimum, a potem pracują wyłącznie nad formą każdego następnego tańca? Czy może uczą się techniki cały czas?
- Uczą się cały czas! I ten program to doskonale pokazuje. Gdybyśmy porównali pierwszy i ostatni taniec danej pary, to zobaczylibyśmy techniczną przepaść! To jak z nauką języka obcego. Znaczenie ma to, czy uczymy się miesiąc, czy pół roku.
Trudno jest jednoznacznie wskazać faworyta?
- Bardzo. W jednym tygodniu ktoś robi ogromne wrażenie i dostaje komplet dziesiątek, a tydzień później już ktoś inny przejmuje "koszulkę lidera". Na tym właśnie polega niezwykłość "Dancing with the Stars" - każdy kolejny program przynosi niespodziankę.
Niechcący swoją faworytkę wskazała pani mama (śmiech).
- No tak. Nigdy wcześniej moja mama nie zadzwoniła z komentarzem dotyczącym mojego oceniania. Zwykle Jej opinia ogranicza się do tego, jak wyglądałam i czy ładnie mówiłam. Tym razem rzeczywiście był telefon, dlaczego nie dałam Ani Cieślak dziesiątki za tango? Mama nie mogła mi wybaczyć, że nie dałam "dyszki".
Na koniec wrócę jeszcze do tego, od czego zaczęłyśmy - zobaczymy jeszcze kiedyś Czarną Mambę za jurorskim stołem?
- Państwo ją cały czas oglądają! To, że mam na włosach ognisty rudy, nie zmienia mojego podejścia do oceniania i wymagań wobec uczestników. Mogłabym nawet mieć anielski blond! W moim przypadku czerń to nie kolor włosów, to charakter! (śmiech).
Rozmawiała: Ewelina Kopic