Grażyna Wolszczak: Nie znoszę biegania, siłownia mnie nudzi
Kobieta z klasą, spragniona ciekawych wyzwań. Grażyna Wolszczak od lat żyje w związku ze scenarzystą Cezarym Harasimowiczem. Uwielbia grać w serialu "Na Wspólnej". Wciela się w nim w Basię, której mąż bez przerwy przysparza zaskakujących kłopotów.
Pani mąż w "Na Wspólnej" realizuje kolejny ze swoich szalonych pomysłów: został agentem celebrytów. Czy coś dobrego z tego wyniknie?
- Smolny ma mnóstwo zwariowanych pomysłów, za co zresztą widzowie go uwielbiają. Niestety jego kłamstwa mają krótkie nogi, dlatego wciąż nie może znaleźć miejsca dla siebie. Basia z kolei twardo stąpa po ziemi i dosyć krytycznie przygląda się poczynaniom męża. A Smolny to typ niegrzecznego chłopca, który nie myśli o małej stabilizacji, tylko ciągle poszukuje. Ale kobiety lubią takich mężczyzn, nawet jeżeli przyciągają kłopoty.
I Smolny kocha spokojną Basię...
- Tak. To jest ta niewyjaśniona zagadka serialu! Ale mówią, że przeciwieństwa się przyciągają.
Pani partner również jest artystą. Wyobraża sobie pani bycie w związku z człowiekiem, który nie jest twórcą?
- To byłoby trudne. Ważne jest dla mnie, żebym mogła kibicować swojemu mężczyźnie w jego drodze zawodowej. I dobrze, aby to nie była księgowość (uśmiech), bo nie mam o niej zielonego pojęcia. Wspólne zainteresowania i pasja niewątpliwie są potrzebne.
Ale zainteresowania pozaartystyczne też pani ma!
- Pyta pani o sport? Chodzę od pół roku na jogę i dzięki temu mam dobrą kondycję. Dla mnie joga jest idealną formą aktywności, nie znoszę biegania, siłownia mnie nudzi - to spory wysiłek, ale innego rodzaju. Niestety nie rzeźbi sylwetki.
Pochodzi pani z Gdańska. Nie tęskni pani za długimi spacerami brzegiem morza?
- Morze rzeczywiście jest magnetyczne. Ale kiedy tam mieszkałam, rzadko docierałam na plażę. Za to mój tato miał w zwyczaju długie spacery brzegiem morza przynajmniej raz w tygodniu. Mnie wystarczyła świadomość, że w każdej chwili mogę się tam znaleźć.
Nie kusiło pani nigdy, by wrócić w rodzinne strony?
- Teraz to ja już dłużej żyję w Warszawie niż w Gdańsku. Kocham naszą stolicę! Codziennie zachwycam się tym, jak bardzo to miasto zmieniło się w ciągu ostatniego dwudziestopięciolecia. Gdańsk też kocham, mam do niego ogromny sentyment. Wrocław właściwie też. Taka kochliwa jestem! (uśmiech)
Jest pani człowiekiem sztuki, a jednak często bywa pani na celebryckich imprezach. To dla pani przyjemna zabawa czy raczej przykry obowiązek?
- Niezbyt dobrze czuję się w tłumie, ale rzeczywiście bywam od czasu do czasu, ze względu na różne zobowiązanie zawodowe lub towarzyskie. Czasem reprezentuję też drugą stronę, kiedy to ja jestem producentem jakiegoś wydarzenia. Zależy mi wtedy, by przyszło dużo fajnych osób, które można sfotografować. Wtedy media chętnie przychodzą na taką premierę, pojawiają się potem informacje w prasie i na portalach, a o moim spektaklu dowiadują się ludzie i mają ochotę go zobaczyć. Tak to działa. Do pozowania na ściance już się przyzwyczaiłam.
Co się teraz dzieje w założonej przez panią Fundacji Garnizon Sztuki?
- Produkujemy kolejne przedstawienie! Tym razem będzie to tekst Michała Walczaka, autora kultowego już "Pożaru w burdelu". Zgromadziliśmy już genialną obsadę, ale jeszcze nie zdradzę, kto zagra, bo na premierę będzie trzeba poczekać do 29 września.
Rozmawiała Katarzyna Chudzik