Grażyna Wolszczak: Ciągle o tym pamiętam
Grażyna Wolszczak zaraża optymizmem, zakłada fundację, przyjaźni się z Facebookiem i robi bilans 12 lat w "Na Wspólnej".
Jak Pani ocenia swoje 12 lat w "Na Wspólnej"?
Grażyna Wolszczak: - To kawał mojego życia, już w pierwszych latach zbudowałam tam sobie taki mały "domek". Jak chyba każdy potrzebuję stałych punktów w życiu, bo w zawodzie, który uprawiam, bardzo o nie trudno. Jednak tu też przyszedł moment, w którym scenarzyści nie mieli pomysłu na Basię. I tak powoli schodziła z pierwszego na drugi plan, potem na trzeci i już myślałam, że mój wątek umrze śmiercią naturalną. Tymczasem dwa lata temu wszystko się odwróciło i Basia z powrotem wskoczyła w główny nurt historii.
Scenarzyści znaleźli pomysł na Basię, a pani na siebie - założyła pani fundację.
- Chciałam wziąć sprawy w swoje ręce, żeby to ode mnie coś zależało. Siedzibą fundacji będzie budynek, który należy do Klubu Dowództwa Garnizonu Warszawa, stąd też nazwa Fundacja Garnizon Sztuki. W budynku po kapitalnym remoncie będzie nowoczesna scena, na której można będzie uprawiać działalność i teatralną, i muzyczną. A kilka sal wystawowych daje szansę na organizację we współpracy z KDGW ciekawych wystaw, projektów edukacyjnych, etc. To kolejna ekscytująca przygoda w moim życiu.
Aby prowadzić fundację, trzeba chyba mieć żyłkę do interesów?
- Na pewno trzeba znaleźć źródła finansowania, a to nie takie proste. Mam nadzieję, że sobie z tym poradzę, na razie się uczę...
Plusy już są - polubiła pani portale społecznościowe!
- Nigdy nie miałam potrzeby, by zaprzyjaźnić się z Facebookiem. Mój syn założył mi kiedyś profil, ale w ogóle na niego nie zaglądałam. Aż tu nagle musiałam się uaktywnić, żeby zawiadamiać o działalności fundacji. Później niechcący założyłam blog...
Niechcący?
- Poszłam do mojego znajomego informatyka, potrzebowałam oficjalnego fanpage'a, by zaprosić na wydarzenie - koncert w Filharmonii Narodowej. Coś źle wyjaśniłam, bo założył mi stronę internetową. Pomyślałam, że jak już jest, to powinnam coś napisać, no i coś w rodzaju bloga powstało. Potem koleżanka namówiła mnie na Instagram... I tak to powoli wszystko się rozrasta.
Powiedziała pani, że życie traktuje jak przygodę...
- Zawsze wymyślam sobie jakieś zadania, a potem jestem ciekawa, co to będzie! Oczywiście nie same przyjemne rzeczy życie przynosi, ale potrafię ucieszyć się nawet z drobiazgów.
Skąd u pani taki optymizm?
- No, to nie jest tak, że każdego dnia budzę się uśmiechnięta. Jednak kiedy zaczynam marudzić albo rozczulać się nad sobą, że nic mi nie wychodzi, stosuję bardzo skuteczną metodę. Staram się spojrzeć na swoje życie i swoje problemy z szerszej perspektywy, albo z perspektywy człowieka, którego dotknęły prawdziwe nieszczęścia. I wtedy zdaję sobie sprawę, że moje problemy nie są takie wielkie, trzeba je po prostu rozwiązać i tyle.
- To właśnie w "Na Wspólnej" miałam wątek ciężko chorego dziecka. Kręciliśmy sceny w szpitalu. Grałam rozpacz, a wokół mnie były prawdziwie zrozpaczone matki... 'Pomyślałam: Kurczę, jesteśmy tacy szczęśliwi i nie mamy o tym pojęcia'. Trzeba sobie o tym przypominać każdego dnia. To się wydarzyło z 6, a może i 8 lat temu, ale ciągle o tym pamiętam.
Rozmawiała Ewa Gassen-Piekarska.
Nie przegap swoich ulubionych filmów i seriali! Kliknij i sprawdź nasz nowy program telewizyjny!