Reklama

Gdyby Prokop miał poprowadzić Oscary...

"Tak jak dla muzyków szczytem marzeń może być występ w Carnegie Hall, tak dla mnie marzeniem byłoby poprowadzenie gali Oscarów" - wyznaje Marcin Prokop. Na swoją szansę będzie jednak musiał jeszcze poczekać. Tegoroczną ceremonię rozdania Oscarów poprowadzi gwiazda telewizji, Ellen DeGeneres.

"Tak jak dla muzyków szczytem marzeń może być występ w Carnegie Hall, tak dla mnie marzeniem byłoby poprowadzenie gali Oscarów, bo to robią naprawdę ludzie z ekstraklasy. Czasami zaliczają wpadki, ale nie znaleźli się tam przez przypadek. Gdyby mnie kiedyś tam zaproszono, czułbym, że to jest wisienka na torcie w mojej konferansjerskiej karierze" - powiedział w rozmowie z PAP Life Marcin Prokop, dla którego praca w "Dzień Dobry TVN" nie jest jedynym zajęciem.

Prowadząc ceremonię, najchętniej bazowałby na humorze sytuacyjnym. "Coś się dzieje i to ogrywamy. Odczytywanie żartów ze scenariusza mi się mniej udaje. Wolałbym postawić na spontaniczność, ale na Oscarach chyba by mi na to nie pozwolili" - uważa gwiazdor polskiej telewizji.

Reklama

"Jako konferansjer, współczuję wszystkim prowadzącym imprezy, dlatego że to dość trudna sztuka. Czasami publiczność bywa mocno niewdzięczna. Rozbawić ludzi żartem, który trafi do wszystkich, nie jest łatwo, więc staram się nie krytykować dotychczasowych gospodarzy oscarowej gali. Dla mnie poprowadzenie takiej ceremonii byłoby dużym sprawdzianem" - stwierdził dziennikarz.

Marcin Prokop ma już doświadczenie w byciu konferansjerem na imprezie światowego formatu. "Wiele lat temu podczas szwajcarskiego Jazz Montreux Festival prowadziłem w klubie imprezę, która rozgrywała się jednocześnie w trzech miejscach na świecie. Nie tylko w Montreux. Dzięki transmisji satelitarnej bawili się ze mną również melomani w Sydney i bodajże Bostonie. To było niesamowite" - wspominał.

Będąc konferansjerem, Prokop przeżył też chwile grozy. "Kiedyś stanąłem na scenie na kawałku wykładziny, która leżała pośrodku. Myślałem, że była tam, jako dywanik. Okazało się, że coś przekrywała. Wpadłem razem z tą wykładziną do półtorametrowej dziury. Niewiele brakowało, a bym się połamał. Z dziury wystawała tylko moja głowa. Czułem się jak znikający podczas występu David Copperfield" - powiedział słynny prezenter. Zazwyczaj urok osobisty pozwala mu wyjść cało z tego typu opresji.

Nie przegap swoich ulubionych filmów i seriali! Kliknij i sprawdź nasz nowy program telewizyjny!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

INTERIA.PL/PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy