Reklama

Frajda dla aktorki

Wybitna aktorka teatralna. W czwartym sezonie "Czasu honoru" zagrała matkę gubernatora Ludwiga Fischera (Robert Kozyra), Gertrudę: - Na początku ta kobieta to wstrętny, złośliwy potwór... Z czasem jednak bardzo się zmienia - mówi Halina Skoczyńska.

"Tele Tydzień": Co za odwaga! Do roli Gertrudy Fischerowej pozwoliła się pani mocno oszpecić i postarzyć o pokolenie.

Halina Skoczyńska: - Ależ do tego nie trzeba odwagi! To frajda dla aktorki, że dostała taką możliwość. Być może gwiazdy miałyby z tym problem, bo te, istotnie, muszą się prezentować okazale i błyszczeć, jak długo się da. Zatem przychodziłam na plan bez makijażu, ale za to już z 'charakteryzacją psychiczną', taką na własny użytek, czyli rozumieniem kobiety, którą mam zagrać. Ten rodzaj charakteryzacji zawsze wykonuję sama (śmiech).

Reklama

- Później już talent fantastycznej pani wizażystki pogłębiał moje osobiste zmarszczki, bruzdy, co dopełniało dzieła. W ostatnim odcinku 'poparadowałam' sobie co prawda w futrze, kapeluszu, lokach i karminowych ustach, ale jak się później zobaczyłam na ekranie... charakteryzacja psychiczna zwyciężyła! Wciąż była to ta sama stara, zniszczona kobieta.

Tyle że coś się zmieniło w jej charakterze...

- Jest to rola z tzw. pęknięciem. Początkowo wstrętny, złośliwy potwór, który znęca się nad cudowną, mądrą kobietą, doktor Marią (Katarzyna Gniewkowska), opiekującą się nią z rozkazu wszechwładnego syna. Z czasem jednak potwór zaczyna rozumieć, na czym polega kariera jedynaka. Duma z syna okazała się jej życiową porażką. Ta butna Niemka nie zwerbalizowała przy Marii swojej klęski, ale zrobiła dużo więcej - uratowała Marię, lekceważąc rozkaz syna.

Niektórzy wątpią, czy matkę zbrodniarza stać byłoby na taki gest?

- A ja w to wierzę. Nie chodziło o to, aby pokazać "ludzkie oblicze" nazistki. Po prostu, spotkały się dwie kobiety, Polka i Niemka. Dzieliło je wszystko - moralność, ideologia i linia frontu. Rozstawały się natomiast tylko matki, czy raczej... aż matki! Tu nie ma mowy o przyjaźni. Między nimi zdarzyło się zrozumienie, a to znacznie więcej.

Jak pani się grało w duecie z Katarzyną Gniewkowską?

- Ważne, szczęśliwe, zawodowe spotkanie, to coś szczególnego. Tak właśnie zapisała się we mnie współpraca z Kasią. Jest świetną, piękną aktorką. Z pewnością miałybyśmy sobie zawodowo jeszcze dużo do powiedzenia i gdyby ktoś zechciał w nasze ponowne spotkanie zainwestować, to... by nie pożałował (śmiech). "Czas honoru" owocny jest w takie spotkania, a udział w nim stanowi wręcz zaszczyt, zarówno ze względu na tematykę, fachowość i wnikliwość reżysera Michała Rosy, jak i znakomitą obsadę.

Dotyczy to również Roberta Kozyry, Pani serialowego syna, który o sobie mówi, że jest "drewnianym aktorem"?

- I brawo! Tylko tak otwartego, miłego człowieka, z poczuciem humoru na swój temat, stać na taką samokrytykę. Nie wstydził się przyznać, że nie wie, jak coś zagrać, dopytywał się tak długo, aż w końcu osiągnął swój cel. I pod tym względem jest to działanie jak najbardziej profesjonalne.

Mówi się, że aktorzy teatralni uważają serial za gorszy gatunek sztuki.

- W moim pojęciu taki podział nie istnieje, zarówno rola teatralna, jak i serialowa, wymaga rzetelnego podejścia, zrozumienia i serca.

Z Haliną Skoczyńską rozmawiała Jolanta Majewska-Machaj.

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: potwór | Halina Skoczyńska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy