Ewa Drzyzga: 13 lat na wizji
Od 13 lat uczy Polaków rozmawiać. Dobrze wie, jakie to ważne. Dlatego w jej domu nie ma cichych dni. Przyzwyczaiła domowników do codziennej konwersacji.
Potrafi słuchać jak nikt inny. Ludzie otwierają się przed nią. Ewa Drzyzga (46 l.) ma ten dar i wykorzystuje go nie tylko w pracy - również w domu...
Mówi się o pani polska Oprah Winfrey. Podoba się pani to określenie?
Ewa Drzyzga: - Wydaje mi się ono trochę na wyrost. Oprah Winfrey to kobieta instytucja, która ma swoją telewizję, portal internetowy, a także wydawnictwo i czasopismo. W Polsce osiągnięcie podobnego sukcesu jest niemożliwe.
Nie od razu Kraków zbudowano...
- Oczywiście! Poza tym faktem jest, że mamy bardzo podobny charakter programu. Rozmawiamy z ludźmi na przeróżne tematy.
Dają pani odczuć, jak bardzo im pani pomaga?
- Najbardziej ci, którzy odzywają się do mnie po wielu latach. Była jedna pani, która przyjechała do mnie z drugiego końca Polski tylko po to, żeby pokazać mi swoją dwuletnią córkę.
Dlaczego?
- Nie byłoby jej na świecie, gdyby nie nasz program o wielokrotnych aborcjach. To właśnie po naszej audycji kobieta zdecydowała się, aby tego nie robić.
Jednak porusza pani nie tylko trudne tematy.
- Ale one przecież również są ludziom potrzebne. Kobiety dowiadują się np. jak praktyczniej ułożyć swoje rzeczy w szafie. I wreszcie odmienia się ich życie, bo mąż przestaje krzyczeć, że w domu cały czas jest bałagan!
13 lat na wizji. Były momenty, w których miała pani dość?
- Wychodząc ze studia nagraniowego o 21, po kilku godzinach stania na szpilkach, człowiek ma dosyć. I do tego wszystkiego jeszcze świadomość, że muszę przyjść do domu, napisać scenariusz i poznać historię moich kolejnych gości. Siłą rzeczy pojawia się fizyczne zmęczenie. Ale nigdy nie chciałam z tego zrezygnować.
Prywatnie jest pani zwolenniczką szczerości, czy raczej ogólnego: co słychać?
- W dzisiejszych czasach wszystko, co tylko pozwala nam nawiązać kontakt, jest dobre. Jednemu pomaga krótka wymiana zdań, bo tylko w ten sposób się otwiera i nawiązuje bliższą znajomość. A dla drugiego ważna jest głębsza rozmowa.
Do której grupy pani się zalicza?
- Nie jestem za tym, aby robić sobie wzajemne przesłuchania. Dlatego w moim domu tego nie ma. Nie siadamy wieczorami i nie wiercimy sobie dziury w brzuchu. To dla nikogo nie byłoby dobre! Chodzi o to, aby rozmawiać na bieżąco, nie odzwyczajać się od tego. I to ma być konwersacja, a nie zwykłe: "co u ciebie słychać"?
Lubi pani być matką?
- Dzieci to moja radość i największe szczęście. Jest nas w domu więcej. Każdy ma swoją przestrzeń i daje coś z siebie. To dodatkowa, wręcz nie do przecenienia, wartość.
Będzie pani powtarzała synom: Uczcie się, bo musicie mieć dobry zawód?
- Uważam, że nauka jest szalenie ważna. Nie chodzi mi jednak o bezmyślne wkuwanie materiału. Ważne, żeby być ciekawym świata. I to chciałabym zaszczepić chłopcom.
Przegląda się pani w nich jak w lustrze?
- Trudne pytanie, bo nie poddaję ich żadnej psychoanalizie. Po prostu nigdy się nad tym nie zastanawiałam.
Bardziej przypominają mamę czy tatę?
- Moi znajomi twierdzą, że zdecydowanie bardziej są podobni do mnie. Natomiast znajomi mojego męża mówią odwrotnie. A prawda jest po prostu taka, że każdy widzi w chłopcach to, co chce zobaczyć.
Dosyć późno została pani mamą. Nie żałuje pani tego, że tak długo zwlekała z tą decyzją?
- Skądże! Wiele osób mówi mi, że po urodzeniu synów odmłodniałam.
I nie zastanawia się pani jak by to było, gdyby to wszystko zdarzyło się wcześniej?
- Kiedyś się nad tym zastanawiałam, ale teraz już o tym nie myślę.
Musiała pani odmówić sobie wielu przyjemności, jak chociażby chodzenia do klubów, restauracji...
- Faktycznie, teraz nie bywam w takich miejscach, gdyż najzwyczajniej w świecie nie mam na to czasu. Może gdybym szybciej została mamą, to dzisiaj chodziłabym do klubów z moimi synami. A tak... muszę jeszcze trochę na to poczekać.
Alicja Dopierała