Reklama

"Drogi wolności": Serial wyjęty z drewnianego kufra

W serialu "Drogi wolności", który jesienią będziemy oglądać na antenie TVP1, historia odzyskiwania przez Polskę niepodległości przenika się z opowieścią o losach kilku kobiet. Nie byłoby tego serialu, gdyby nie stary kufer znaleziony przez Stanisława Krzemińskiego.

W serialu "Drogi wolności", który jesienią będziemy oglądać na antenie TVP1, historia odzyskiwania przez Polskę niepodległości przenika się z opowieścią o losach kilku kobiet. Nie byłoby tego serialu, gdyby nie stary kufer znaleziony przez Stanisława Krzemińskiego.
Stanisław Krzemiński /AKPA

Jak narodził się pomysł stworzenia serialu historycznego o burzliwych losach rodziny Biernackich z Krakowa?

Stanisław Krzemiński: - Moja matka, dziennikarka i pisarka, przez 25 lat prowadziła diariusz. Ponad 50 grubych zeszytów refleksji, przemyśleń, wspomnień, notatek, wycinków gazet czy zdjęć. Przechowywała to w starym drewnianym kufrze, przeznaczonym swego czasu na ślubną wyprawę jej ciotki Anny. Ten kufer nigdy nie wypełnił swego przeznaczenia - babcia Andzia nigdy za mąż nie wyszła. Na jego dnie przygnieciony stertami diariuszowych zeszytów, leżał skoroszyt z napisem: Wanda Krzemińska "Archipelagi". 300 stron maszynopisu wspomnień.

Reklama

Co za niezwykłe odkrycie!

-  Przez blisko rok zagłębiałem się w dawno miniony świat. Rodzinnym sumptem wydaliśmy tę książkę dla najbliższych. Było lato 2014, setna rocznica urodzin naszej mamy i jednocześnie setna rocznica wybuchu Wielkiej Wojny. Te dwa jubileusze - i ten upamiętniający historię przez duże "H", i ten, nasz prywatny, rodzinny, z historiami przez małe "h" uzmysłowiły mi, że przecież zbliża się stulecie odzyskania przez nasz kraj niepodległości.

Co działo się dalej?

- Dalej poszło już szybko. Razem z zaprzyjaźnioną redaktorką z telewizji, Hanią Probulską-Dzisiów, powołaliśmy do życia świat rodziny Biernackich. Kraków był dla nas miejscem oczywistym - to tam już 28 października 1918 r. ukonstytuowała się Polska Komisja Likwidacyjna, zrywająca ostatecznie więzi Galicji z Austrią. Jesienią 2014 roku dołączyła do nas Joanna Wojdowicz. Zaczęliśmy pracę nad scenariuszami serialu telewizyjnego "Drogi wolności". Tytuł miał nawiązywać do kultowego serialu Telewizji Polskiej. Mimo wielu zastrzeżeń wysuwanych przez dzisiejszych krytyków, "Polskie Drogi" pozostaną przecież jednym z najbardziej poruszających polskich seriali historycznych.

Serial miał być zrealizowany dla konkretnej stacji?

-  Powstawały kolejne wersje tak zwanych drabinek, treatmentów i scenariuszy - ale decyzji żadnej ze stacji telewizyjnych ciągle nie było. Po dwóch latach TVN i Polsat ostatecznie odmówiły udziału w takim przedsięwzięciu, a Telewizja Polska ciągle nie podejmowała decyzji. Hania, Joanna i ja staliśmy w obliczu frustrującej perspektywy, że cała nasza kilkuletnia praca, dokumentacja, wszystkie emocje, które towarzyszyły temu telewizyjnemu projektowi, pójdą na marne.

A skąd wzięła się "Iskra"?

- Z tego żalu zrodził się pomysł napisania książki. Pokazałem nasz projekt zaprzyjaźnionej Beacie Stasińskiej. Przeczytała kilkadziesiąt stron założeń i tak zwane story-line, przebrnęła przez setki kartek scenariuszy i powiedziała krótko: "Spróbujcie pisać, ja spróbuję znaleźć wydawcę". Hania była jednak zajęta innymi projektami, Joanna pisała kolejne odcinki serialu, bo a nuż jednak telewizja się zdecyduje. Na placu boju zostałem ja. Na szczęście pomagały mi rodzinne pamiętniki i wspomnienia z dzieciństwa. Przez siedem lat bowiem, po śmierci ojca, całą podstawówkę przemieszkałem w domu dziadków.

Czym jest tytułowa "Iskra"?

- Ma parę znaczeń. Iskra to jest tytuł, jaki w swojej naiwności siostry Biernackie nadały tworzonemu przez siebie pismu. Nie wiedziały, że w 1901 r. gazetę o tym tytule zaczął w Monachium, a potem w Szwajcarii, wydawać Włodzimierz Lenin. Za tę niewiedzę i naiwność przyjdzie im płacić swoją cenę, bo po wojnie polsko-sowieckiej będą podejrzane o komunizowanie. Iskra również dlatego, że na okładce pierwszego tomu jest portret Lali, tej najbardziej impulsywnej, i jej historia miłosna z lotnikiem austriackim o polskich korzeniach - Ludwigiem, dla którego najważniejsza jest iskra zapłonu silnika, bo bez niej lotnicy spadali jak kamień na ziemię. Właśnie kłopoty z zapłonem były w tamtych latach przyczyną większości wypadków samolotowych. Wreszcie iskra rozumiana symbolicznie jako początek prawdziwej walki kobiet, które po I wojnie światowej zaczęły się bić o swą suwerenność na wszelkich możliwych polach: obyczajowym, społecznym, ekonomicznym, kulturowym i również w relacjach damsko-męskich.

Czy skoro "Iskra" jest pierwszą częścią ośmiotomowego cyklu "Dróg do wolności", oznacza to, że kolejne części również wyjdą spod pana pióra?

- Ta saga to mój autorski projekt. Zobaczymy, na ile starczy mi sił i czasu. Decydujące tu jednak będzie zainteresowanie czytelników.

Jak smakuje debiut pisarski w wieku 70 lat?

- Mam dwa uczucia. Z jednej strony to bardzo "odmładzająca" sytuacja, uczyć się w moim wieku nowego rzemiosła. Z drugiej jednak - dominuje niepewność i pokora. W naszym medialnym świecie mam już ugruntowaną pozycję. Stoi za mną dość pokaźny dorobek w telewizjach europejskich i polskich, z moim nazwiskiem kojarzone są takie pomysły i produkcje jak "Plebania" czy "Londyńczycy". W europejskim ARTE czy niemieckim ZDF-ie do dziś powtarzają regularnie moje produkcje dokumentalne. Kładę to wszystko na szalę i ryzykuję. Staram się pisać obrazami, próbuję układać poszczególne cząstki powieści tak jakbym montował film. Tyle, że tu nie pomoże kolorowy obraz na ekranie, nie ma ścieżki dźwiękowej z dialogami, efektami i muzyką. Jestem zdany tylko na stawianie literek. Zobaczymy czy uda mi się tę lekcję odrobić.

PAP
Dowiedz się więcej na temat: Drogi wolności (serial)
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy