Reklama

"Dom": Fenomen na skalę światową

W poniedziałek, 9 listopada, mija dokładnie 40 lat od premiery serialu "Dom". Według Piotra K. Piotrowskiego, autora książki "Kultowe seriale", "Dom" był "fenomenem na skalę światową". "Sam fakt, że raptem dwadzieścia pięć odcinków powstało ponad dwadzieścia lat, jest ewenementem w historii telewizji" - pisał Piotrowski.

W poniedziałek, 9 listopada, mija dokładnie 40 lat od premiery serialu "Dom". Według Piotra K. Piotrowskiego, autora książki "Kultowe seriale", "Dom" był "fenomenem na skalę światową". "Sam fakt, że raptem dwadzieścia pięć odcinków powstało ponad dwadzieścia lat, jest ewenementem w historii telewizji" - pisał Piotrowski.
Halina Rowicka i Tomasz Borkowy na planie serialu "Dom" /Uss /AKPA

Serial w reżyserii Jana Łomnickiego opowiadał historię mieszkańców kamienicy przy ul. Złotej w Warszawie, których poznajemy w powojennej rzeczywistości. Ich losy zostają wplecione w wydarzenia związane z odbudową stolicy oraz nową sytuacją polityczną kraju.

Pomysłodawcami "Domu" byli odpowiedzialni za scenariusz Jerzy Janicki i Andrzej Mularczyk. Pierwszy z nich miał na koncie popularnych radiowych "Matysiaków", był również autorem scenariusza serialu "Polskie drogi", drugiego kinowa publiczność pamięta dzięki trylogii Sylwestra Chęcińskiego o rodzinie Pawlaków i Karguli.

Reklama

Głównym bohaterem serialu był Henryk Talar, "rodem ze wsi", który wraz z rodziną zamieszkuje w tytułowej kamienicy. "Konstruowaliśmy sylwetki i losy bohaterów tak, by odzwierciedlały sytuacje typowe dla społeczeństwa, jego klas i warstw, w poszczególnych okresach trzydziestopięciolecia, a to narzucało nam rytm opowieści" - Mularczyk mówił w "Kinie" jeszcze przed telewizyjną premierą "Domu".

Główna rola przypadła w udziale Tomaszowi Borkowemu. Aktor początkowo nie chciał grać w serialu Jana Łomnickiego, ostatecznie zgodził się z powodu... miłości i szantażu. Jego ówczesną dziewczyną była Barbara Hollender, córka wpływowego producenta Wilhelma Hollendra, który zadzwonił do młodego aktora. "Usłyszałem, że jeśli nie wezmę tej roli, to niech nie pokazuję się w jego domu. Nie miałem wyjścia" - opowiadał po latach Borkowy.

W serialu oglądaliśmy też plejadę gwiazd, z Wacławem Kowalskim, Bożeną Dykiel, Janem Englertem i Zbigniewem Buczkowskim na czele.

Pamiętny Kargul z "Samych swoich" wcielił się w postać dozorcy Ryszarda Popiołka. Rola ta pisana była specjalnie dla Wacława Kowalskiego - aktor i scenarzysta Andrzej Mularczyk dobrze znali się z czasów kręcenia "Samych swoich". "Wykorzystywaliśmy to, co on ze sobą niósł: jakąś jego zawziętość, i jego ciepło; jego serce, i zarazem jakieś takie charakterystyczne dla niego wścieklizny" - wspominał Mularczyk.

Kiedy Kowalski podupadł na zdrowiu i postanowił zrezygnować z aktorstwa, twórcy serialu uśmiercili jego bohatera. Mowę pożegnalną na ekranowym pogrzebie wygłosił doktor Sergiusz Kazanowicz (Tadeusz Janczar) i jest to najpiękniejsza i najbardziej wzruszająca scena w całym serialu. Sam Janczar w trakcie zdjęć do tego odcinka był też ciężko chory, zmarł w 1997 roku a rola Kazanowicza pozostaje jedną z najwybitniejszych w jego aktorskim dorobku.

Z kolei perypetie pary granej przez Bożenę Dykiel (Halina Wrotek) i Jana Englerta (Janusz Wrotek, ksywka "Riki tiki tak") dodawały do społecznej wymowy serialu szczyptę humoru. Poprzez wprowadzenie postaci filmowca-dokumentalisty twórcy mogli zaś przemycić w serialu dokumentalne materiały z czasów ekranowych wydarzeń.

Na ekranie oglądaliśmy także Zbigniewa Buczkowskiego w roli Henia Lermaszewskiego. "Pamiętam, że potrzebny był nam młody cwaniaczek warszawski, który miał stać się reprezentantem socjalistycznego kapitalizmu - rzemieślnikiem. No i pojawił się Zbyszek Buczkowski, wtedy jeszcze mało znany aktor. Umówiłem się z nim, nie znając go, spędziłem z nim cały dzień, opowiadał mi swoje życie i okazało się, że to jest to" - wspominał Mularczyk.

Widzowie mogli obejrzeć także w epizodycznych rolach prawdziwe gwiazdy. W jednym z odcinków pojawił się Stanisław Bareja, który zagrał reżysera pierwszego powojennego filmu "Zakazane piosenki", Stanisław Mikulski wcielił się w... Stanisława Mikulskiego, zaś Daniel Olbrychski tak zachwycił rolą w "Panu Wołodyjowskim" jedną z bohaterek serialu (graną przez Magdę Stużyńską Danusię), że dziewczyna pragnie stracić ze słynnym aktorem dziewictwo.

Dlaczego zdjęcia do "Domu" realizowane były przez 20 lat?

"Ten dwudziestoletnie okres był, oczywiście, wymuszony przez różne okoliczności. W stanie wojennym zawieszono produkcję, a potem próbowano wymusić na nas jakieś cięcia, na które nie chcieliśmy się zgodzić. Później nie puszczano 'Domu', a jak przyszła transformacja, nie było pieniędzy i pojawiła się nowa ekipa, która nie chciała kontynuować starych rzeczy i robiła swoje. Aż wreszcie, z trudem, przebiliśmy się do pierwszego programu telewizji i po potwornych mękach organizacyjno-ekonomicznych udało się doprowadzić opowieść do 1980 roku. Ale przeżyliśmy takie katorgi, że już nie chcieliśmy tego przedłużać. Powstało 25 półtoragodzinnych odcinków i to jest chyba maksimum odporności widza" - opowiadał Mularczyk.

Jak zauważa jednak Piotr K. Piotrowski, twórcom serialu udawało się niejednokrotnie oszukać cenzurę. "Losy mieszkańców kamienicy przy ulicy Złotej 25 w założeniu telewizyjnych decydentów miały zilustrować opowieść o osiągnięciach PRL-u, a dzięki talentowi i sprytowi twórców serialu, którzy wręcz w ekwilibrystyczny sposób wyprowadzali w pole cenzorów, stały się historią o trwaniu wbrew ustrojowym absurdom i ograniczeniom" - pisał Piotrowski.

A związany z produkcją serialu Janusz Gazda z TVP dodaje, że bohaterowie "Domu" są "prawdziwi do bólu, tak zresztą jak ich dialogi". "Nie mówią na przykład, że ktoś umarł, tylko że komuś piasek chrzęści w zębach" - wspomina Gazda.

Już po zakończeniu zdjęć do "Domu" odtwórca głównej roli, Tomasz Borkowy, wpadł na pomysł kinowego filmu "Dom - 20 lat później". "Okazało się jednak, że dla tej produkcji nie ma już tzw. klimatu, a śmierć reżysera Jana Łomnickiego (2002) i scenarzysty Jerzego Janickiego (2007) najwyraźniej doprowadziły do zaniechania projektu" - konkluduje Piotrowski.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama