Reklama

Dariusz Gnatowski w "Rewizorze" Stuhra

Od lat bawi nas jako serialowy Arnold Boczek. Jak przyznaje, sam jest bardzo pogodnym człowiekiem. Niebawem będzie można go oglądać także w Teatrze Telewizji - w słynnym "Rewizorze" Nikołaja Gogola.

Pod koniec listopada TVP wyemituje "Rewizora" - spektakl Teatru Telewizji, w którym pan zagrał. Co wyjątkowego jest w tej słynnej sztuce Gogola, że tak często się do niej powraca?

Dariusz Gnatowski: - Telewizja Polska ostatni raz zrealizowała tę sztukę w sposób klasyczny w 1977 r., w reżyserii Jerzego Gruzy. Potem faktycznie kilkukrotnie wracano do niej w teatrze. My inaczej potraktowaliśmy ten tekst - patrzymy na "Rewizora" oczami współczesnego widza i obywatela. Z pozycji człowieka, który żyje w czasach demokracji, a nie w systemie samodzierżawia czy komuny.

Reklama

Spektakl reżyseruje Jerzy Stuhr. Jak pracowało się z pana dawnym profesorem?

- To dość zabawna sytuacja, bo na planie mieliśmy mały uniwersytet - duża część aktorów, których pan Jerzy dobrał do "Rewizora", to jego byli studenci. Zacząłem studia w 1981 r., a pan Stuhr był opiekunem mojego roku. Po obronie dyplomu z "Trzech sióstr" Czechowa nasze drogi się rozeszły, bo ja zostałem w Krakowie. Pewnego dnia spotkaliśmy się w spektaklu "Wesołe kumoszki z Windsoru" w Teatrze Ludowym, który pan Jerzy reżyserował, a ja w nim grałem. Tym razem mieliśmy okazję pracować dodatkowo w przepięknych okolicznościach przyrody.

"Kiepskich" kręcicie wyłącznie w studiu, przy "Rewizorze" zaś miał pan okazję pracować w plenerze. Co najbardziej urzekło pana na Sądecczyźnie?

- Doskonale znam te ziemie. Mieszkam pod Krakowem i mam bardzo blisko do Nowego Sącza, Limanowej czy nawet Kasiny Wielkiej, gdzie mieszka nasza mistrzyni olimpijska Justyna Kowalczyk. Tu zawsze jest co robić, mam tu bardzo wielu znajomych. Jakiś czas temu w Nowym Sączu zorganizowano Małopolski Festiwal Smaku, na którym byłem jurorem. Poza tym, te ziemie mają też do zaoferowania Dunajec, Poprad i piękne Trzy Korony. Pracować tu to sama przyjemność.

Czy po tylu latach grania Arnolda Boczka nadal przyjemnie wraca się panu do Wrocławia, na plan "Kiepskich"?

- Bardzo przyjemnie! To serial, który produkowany jest w transzach, więc w ciągu roku spotykamy się na planie jedynie dwa razy i pracujemy około trzech tygodni. Nie mamy więc poczucia znudzenia tematem czy postacią. Po tych krótkich spotkaniach na planie, rozstajemy się na kilka miesięcy i każdy z nas zajmuje się innymi projektami. Niedawno wystąpiłem w serialu "Na dobre i na złe", do tego doszedł Teatr Telewizji, więc zdecydowanie się nie nudzę. Poza tym, scenarzyści "Świata według Kiepskich" cały czas zaskakują nas nowymi, fajnymi pomysłami. Czasem aż tęsknię za całą ekipą i z niecierpliwością czekam na nasze spotkanie.

Serial od lat bawi widzów, a pana łatwo jest rozśmieszyć?

- Czasem faktycznie bardzo. Zresztą ja w ogóle częściej się śmieję, niż płaczę. Z natury jestem pogodnym człowiekiem.

Zdarza się panu śmiać z samego siebie?

- Jestem zdania, że prawdziwe poczucie humoru mają tylko ci ludzie, którzy potrafią śmiać się z samych siebie i mają dystans do własnej osoby. Zdarza mi się więc żartować na swój temat i nie mam z tym problemu.

A co pana wzrusza?

- Dobra sztuka potrafi mnie dogłębnie poruszyć. Niezmiennie wzrusza mnie "Boska komedia" Dantego.

Rozmawiała Paulina Masłowska.

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: dariusz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy