Daria Widawska: Księżniczka wojująca
Aktorstwo to dla niej zawód i pasja. W teatrze lubi nawet... zapach zakurzonych kotar i skrzypienie desek sceny, a w jej domu nie ma podziału na prace męskie i kobiece. Miłość do pracy Daria Widawska sprawiedliwie dzieli z miłością do rodziny.
Szósta seria "Prawa Agaty" potwierdza olbrzymi sukces serialu. Co wydarzy się u pani bohaterki?
Daria Widawska: - Dorota Gawron w poprzednim sezonie zdradziła męża, więc w tej serii należy spodziewać się rozwiązania tej sytuacji. Zmieni również miejsce zamieszkania na Gdańsk, gdzie jej mąż po powrocie do Polski dostał pracę. Dorota, chcąc ratować małżeństwo, jedzie za nim, porzucając kancelarię. Jej zdrada będzie miała konsekwencje nie tylko prywatne, ale też zawodowe. Na odsiecz przybędą jak zwykle sprawdzeni przyjaciele.
Na ogół aktor kreując swoją postać daje jej coś od siebie. Co Dorota wzięła od Darii?
- Myślę, że jest poukładana i wie, gdzie jest jej miejsce w świecie. Osadzona "tu i teraz", bez wybiegania w przyszłość i kreowania iluzorycznych wizji.
A czym jest pani prywatne "tu i teraz"?
- Nie będę specjalnie odkrywcza, jeśli powiem, że moim priorytetem jest rodzina, ale nie byłabym szczęśliwa, gdybym nie mogła pracować. W moim odczuciu właściwy balans pomiędzy życiem zawodowym a prywatnym jest potrzebny dla zachowania równowagi. Mam ten komfort, że moja praca jest moją pasją. Uwielbiam swoją pracę: zapach zakurzonych kotar w teatrze, skrzypienie desek i każdego widza, który przychodzi i żywo reaguje, na to, co robimy na scenie. Każdą godzinę 6:30, kiedy przyjeżdża po mnie transport na plan i ekipę, choć nie zawsze jest łatwo, jak się komuś może wydawać. Nie potrafiłabym bez tego żyć.
Spełnia się pani jako gotująca mama?
- Umówmy się - nie gotuję (śmiech). Należę do tego jednego procenta w Polsce, który gotowaniu mówi stanowcze "nie". Nienawidzę stać nad parującym garnkiem. Mam świadomość, że za chwilę moja żmudna praca pójdzie na marne, bo zostanie pochłonięta w pięć minut (śmiech). A tak na serio, jestem mistrzynią dań jednogarnkowych, których przygotowanie zajmuje nie więcej niż pół godziny. Jak już coś ugotuję, to mówią, że świetne. A może nie chcą sprawić przykrości? Natomiast staram się, aby nikt nie chodził głodny i zwracam uwagę na jakość jedzenia.
Czy w pani domu istnieje sztywny podział ról?
- Wyrosłam w domu, gdzie role kobieco-męskie były tak rozproszone, że dziś w niektórych w domach byłoby to nie do pomyślenia. Gdy wracałam ze szkoły czekał na mnie posprzątany dom i ciepły obiad, który podawał mi mój ojciec. W tym czasie mama była w pracy, co nie oznacza, że tata nie pracował, ale pracował krócej niż mama. Nie siedział w kapciach, z piwem w ręku przed telewizorem i nie czekał na obsługę. Zajmował się mną, odrabiał lekcje, siedział ze mną przy fortepianie. Mama ciężko pracowała, ale byłam z nią mocno związana. Wracając do pytania, w moim domu panuje zasada, że kto ma czas, ten wykonuje zadania, które są do wykonania niezależnie, czy społecznie są one uważane za męskie czy damskie.
Jaką jest pani przyjaciółką?
- Zapytajmy Agnieszki Dygant (śmiech)! Trudno mi siebie oceniać. Jednak to, że mam wokół siebie tylu wspaniałych ludzi, może świadczyć, że albo oni są tak bardzo wyrozumiali, albo ze mną nie jest najgorzej. Po drodze jest mi z tymi, przy których mogę rozmawiać o wszystkim, nie czuję się oceniana i wiem, że zostanę wysłuchana. Lubię, jak mówią prosto z mostu, a nie owijają w bawełnę. Mam kilka takich osób i jestem absolutnie szczęśliwa, że są moimi przyjaciółmi, jak np. Klub Księżniczek.
Klub Księżniczek? Brzmi tajemniczo, opowie pani coś więcej?
- To Klub, który powstał przy okazji serialu "Magda M.", zrzeszający dwie aktorki tam grające i miłośniczki ich poczynań. Tak naprawdę oglądanie serialu to był tylko pretekst, choć bardzo ważny, do spotkań zakrapianych lampką wina. Na nasze zloty zawsze wkładamy korony.
Gdyby pani miała wybrać, byłaby księżniczką, czy wojowniczką?
- Byłabym księżniczką wojującą.
Rozmawiała Ola Siudowska.