Co sekundę coś się wydarza
Kiedy podejmuje się nowego wyzwania, budzi się w niej jej "wewnętrzny szczeniak". - Taki ciekawski, który za wszelką cenę chce wcisnąć nos w szczelinę - śmieje się aktorka.
Dziś już wiemy, że "Lekarze" to prawdziwy hit. Ale czytając scenariusz nie mogła pani mieć co do tego pewności. Co sprawiło, że zdecydowała się pani przyjąć rolę Elżbiety, dyrektorki toruńskiego szpitala?
Danuta Stenka: - Podjęłam tę decyzję jeszcze w trakcie powstawania scenariusza. Spotkałam się z producentką, Dorotą Chamczyk, która opowiedziała mi, jaki jest pomysł na serial, na postacie i wątki. Wydało mi się to interesujące. Już samo umiejscowienie akcji w szpitalu sprawia, że mamy świetny materiał na opowieść. To miejsce narodzin, śmierci, badań, odwiedzin - nikomu nie jest obce. To tu miewamy do czynienia z wielkimi emocjami. Co sekundę coś tu się wydarza. I scenarzyści 'Lekarzy' świetnie to wykorzystali. Do tego dodali wciągające historie osobiste głównych bohaterów.
Jednym z wątków są relacje pani bohaterki z nastoletnim synem. Przyznam, że obserwuję je z niepokojem... Aż tak trudno jest być mamą nastolatka?
- Jak widać (śmiech)! Sama jestem matką dwóch córek i obserwuję na co dzień, że bycie nastolatkiem jest piekielnie trudne. Niełatwo bywa też otoczeniu, zwłaszcza rodzicom. A sytuacja Elżbiety jest o tyle skomplikowana, że musi dzielić czas pomiędzy syna i szpital. I jeden, i drugi domaga się jej całkowitej uwagi i oddania.
- Chcąc doprowadzić szpital do takiej świetności, jaką sobie wymarzyła i zaplanowała, musi się mu poświęcić. Z drugiej strony, rozstała się z mężem, który został za granicą i sama wychowuje syna. A chłopak w trudnym wieku, poza tym wyrwany z kraju i ze środowiska, w którym dorastał, z dala od ojca i przyjaciół, nie ułatwia jej zadania. W dodatku w Toruniu jego mama jest osobą rozpoznawalną, której niektórzy źle życzą.
Na ile Elżbieta jest podobna do pani?
- Jest w niej dużo moich cech... Ale jest też sporo takich, których jej zazdroszczę. Na przykład asertywności. Siły, która pozwala jej być przewodnikiem stada. Bo to ona tworzy ten szpital. Potrafi znakomicie dobrać sobie zespół. Zdecydować, kogo przyjąć, z kim się rozstać. Jest silna, ale jednocześnie ludzka. Stymuluje pracowników pozytywnie, nie zastrasza ich, lecz wydobywa z nich to, co dobre. Mam taką przyjaciółkę. Elżbieta jest podobna również do niej.
Toruń, gdzie toczy się akcja serialu, ma dla pani szczególne znaczenie, prawda?
- Lubię to miasto. Zapisało się w moim sercu lata temu... To właśnie tu, na nieistniejącym już dziś Festiwalu Teatrów Polski Północnej poznałam mojego męża i zakiełkował nowy etap mojego życia. To był koniec lat 80.
Czy między zdjęciami do serialu ma pani czas, by pospacerować, pozaglądać w ulubione kąty?
- Czasem tak. Każdy wyjazd na plan jest dla mnie miły, bo jedziemy ulicą Mickiewicza, a to właśnie tu stoi willa, która należała do Teatru im. Horzycy, w której mój mąż miał swoje mieszkanie służbowe. Zawsze mijam to miejsce z uśmiechem.
Nad czym teraz pani pracuje?
- Zaczęłam próby w Teatrze Narodowym, z rosyjskim reżyserem Konstantinem Bogomołowem, nad adaptacją powieści 'Lód' Władimira Sorokina. To świetny materiał na film, ale jak reżyser przełoży to na scenę? Szykuję się nam ryzykowna, choć może właśnie tym bardziej interesująca 'podróż'. Otwiera się jakaś nowa przestrzeń.
- W takich chwilach budzi się mój wewnętrzny szczeniak. Ciekawski, który za wszelką cenę chce w tę szczelinę wcisnąć swój nos. Istnieje ryzyko, że mu go przytrzasną, ale i szansa na to, że znajdzie jakąś perłę. Ten szczeniak, chwalić Boga, trzyma mnie w pogotowiu, nie pozwala mi się zawodowo zestarzeć (śmiech).
Rozmawiała Anna Janiak.