Reklama

Cielecka pokryta teflonem

Magdalena Cielecka wróciła z teatralnego tournee, zagrała w spektaklu teatru telewizji i zakończyła zdjęcia do serialu "Hotel 52".

PAP Life: - W spektaklu teatru telewizji "Getsemani" wciela się pani w kobietę-polityka. Co to za rola?

- Gram minister spraw wewnętrznych w rządzie Wielkiej Brytanii. To jest oczywiście postać fikcyjna. Sztuka 'Getsemani' opowiada o ludziach na wysokich stanowiskach, którzy mają władzę. Lecz ten spektakl jest raczej o emocjach i różnych ludzkich postawach. Oczywiście jest to także spektakl o polityce i zapewne w Polsce ten temat będzie aktualny, ponieważ świat polityki jest złożony, trudny, nieoczywisty i ciągle poddawany ocenom. Może przez ten teatr telewizji ludzie inaczej spojrzą na polityków? Przygotowując się do tej roli zrozumiałam, że ich wybory i decyzje są naprawdę bardzo trudne. Bardzo łatwo jest oceniać. Ale na pewno nie chciałabym znaleźć się w ich skórze.

Reklama

Jaka musi być kobieta, żeby odnaleźć się w świecie polityki?

- Inspirowaliśmy się silnymi kobietami w polityce takimi jak Margaret Thatcher, Madeleine Allbright czy Angela Merkel. To jest na pewno specyficzny typ kobiecości. Te osoby muszą być bardzo silne i nie emocjonalne. Powiedziałabym nawet zimne, pokryte teflonem. W naszej sztuce premier grany przez Piotrka Adamczyka w pewnym momencie mówi do mojej bohaterki: 'Skończył ci się teflon'! Warstwa ochronna, którą ci ludzie na sobie mają, czasem nie wystarcza. Są chwile, w których odzywa się w nich zwyczajny człowiek. Tak jest w przypadku mojej postaci.

Myśli pani, że mogłaby zostać panią minister?

- Chyba nie. Myślę, że mimo tego, że zawód także skłania mnie do odpierania różnych ocen i ataków, to jestem za bardzo wrażliwa na to, żeby być panią minister. Poza tym prywatnie inne sprawy są dla mnie ważniejsze niż dla kogoś, kto uprawia taki zawód.

Lubi pani teatr telewizji?

- Uwielbiam. Kiedy zaczynałam pracować jako aktorka - to był koniec lat 90. - powstawało bardzo dużo spektakli teatru telewizji. Były takie lata, że grałam w około 15 spektaklach rocznie. Teraz rynek zmienił się na rzecz seriali, talk-shows i teleturniejów. Wtedy było tak, że aktor grał przede wszystkim w teatrze, jeśli miał szczęście to dostawał rolę w filmie, ale takim naprawdę dużym i zawsze cieszącym zadaniem były teatry telewizji, gdzie aktor się pokazywał, budował popularność i wielu rzeczy się uczył. Bardzo duże doświadczenie zdobyłam dzięki tej formie aktorstwa. Filmy przecież zdarzają się od czasu do czasu i mają inną konwencję, a teatr telewizji jest idealnym połączeniem teatru i filmu.

W innych krajach teatr telewizji nie jest znany...

- To jest polski ewenement. Tylko BBC miało swego czasu teatry w telewizji, ale to też nie było takie jak u nas. Nasze teatry telewizji to właściwie takie małe filmy. Oparte zawsze na świetnej literaturze, bardzo dobrze obsadzone i wyreżyserowane z dbałością o sprawę, o której się opowiada. Bardzo żałuję, że teraz teatr telewizji praktycznie zanika.

Ma pani swój ulubiony spektakl?

- Nie myślałam o tym nigdy. Pamiętam dość wyraźnie spektakl Krzysztofa Nazara 'Ksiądz Marek'. To była swego czasu superprodukcja. Mieliśmy na to 12 dni, mnóstwo kostiumów, zdjęcia w plenerze. To był taki mały film z wieloma statystami, wspaniałą scenografią.

Aktorzy mówią często, że sposób grania w filmie i w teatrze jest inny. A jak jest w teatrze telewizji?

- To wszystko bardzo się wyrównało. Moim zdaniem nie ma już takich granic. W tej chwili teatr bardzo czerpie z filmu. Reżyserzy wymagają od nas często delikatnego i naturalnego grania na scenie. Film zbliżył się do teatru. Teatr telewizji nie różni się właściwie niczym od filmu. Sztukę 'Getsemani' z powodzeniem można by przepisać na scenariusz filmowy. Filip Bajon przecież zrobił niedawno film ze sztuki teatralnej - 'Śluby panieńskie'.

Gdzie możemy teraz panią oglądać?

- Cały czas gram w teatrze Krzysztofa Warlikowskiego. Jesteśmy świeżo po bardzo długim tournee, które odbyliśmy ze spektaklem 'Koniec' według 'Procesu' Kafki. Nie było nas półtora miesiąca. Jeździliśmy przez Paryż, Taipei, aż do Moskwy. Bardzo często zapraszają nas za granicę. W związku z tym, że skończyłam właśnie zdjęcia do kolejnej serii 'Hotelu 52', to po pracy w teatrze telewizji, będę miała trochę wolnego czasu. Bardzo się z tego cieszę, ponieważ całą zimę pracowałam w teatrze i w serialu i marzyłam, żeby mieć czas dla siebie. Dopiero w czerwcu wracam przed kamerę. Mam nadzieję, że uda mi się gdzieś wyjechać.

Podróże z teatrem są czysto służbowe. Czy jest wtedy czas na zwiedzanie?

- To jest oczywiście przyjemne i pożyteczne. Zjeździłam z teatrem pół świata. Spektakle i próby są częste, ale to się wiąże z ogromną ilością przyjemności, z poznawaniem świata, ze zwiedzaniem, odkrywaniem nowych miejsc i przyjemnym życiem towarzyskim z grupą ludzi, którą lubię. Czasem to są trochę wakacje. Chociaż kiedy zdarza się to za często i za długo, to jesteśmy zmęczeni i ciągłą nieobecnością w domu i sobą nawzajem. Ale jeżeli mamy przerwę w wyjazdach, a później jedziemy do Belgii lub Aten, to bardzo się cieszę na te wyjazdy.

Czy są miejsca, do których pani z chęcią wraca?

- Na pewno. Teraz byłam z teatrem w Buenos Aires i w Taipei. Pewnie sama bym się tam nie wybrała i nie wiem czy tam wrócę. Ale wiem, jak to miejsce wygląda, mogę je komuś polecić, lub sama wyjechać tam na dłużej. Śmieję się, że w związku z tym, że jeździmy często ze sztukami do Paryża, jestem tam częściej niż we Wrocławiu.

Zobaczymy kolejną serię "Hotelu 52" czy serial zakończył się na dobre?

- Nie zakończył się. Latem będziemy kręcić czwarty sezon, więc pewnie jesienią będzie w emisji.

Z Magdaleną Cielecką rozmawiała Dominika Gwit (PAP Life).

INTERIA.PL/PAP
Dowiedz się więcej na temat: Magdalena Cielecka | Teatr Telewizji | Hotel 52
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy