Reklama

Ciacho, amant, przystojniak

Miał być... budowniczym okrętów, a został idolem kobiet. Ale nie ma w tym nic dziwnego - wystarczy na niego spojrzeć.

Ostatnio jego życie diametralnie się zmieniło. Przestał żyć z dnia na dzień i coraz poważniej zaczął zastanawiać się nad swoją przyszłością. Być może jest to zasługa przekroczenia magicznej "trzydziestki". Jednak najważniejsze jest to, że Tomek Ciachorowski (32 l.) z chłopca przemienił się w twardo stąpającego po ziemi mężczyznę. A przy tym pozostał skromny i ma zdrowy dystans do tego co robi.

Nareszcie nie amant! Podejrzewam, że trochę odetchnął pan z ulgą przyjmując rolę Oskara Billa w serialu "Pierwsza miłość".

Reklama

Tomasz Ciachorowski: - Oskar Bill to interesujący bohater, któremu moją osobą mogę nadać kształt. Rzeczywiście próbuję walczyć z łatką grzecznego chłopca, która do mnie przylgnęła, ale nie jest to jedyne i najważniejsze kryterium, którym się kieruję dokonując wyborów zawodowych.

Wizerunek idealnego mężczyzny o anielskich oczach nie jest przecież niczym złym.

- Faktycznie. Ale marzy mi się, by zagrać kogoś skrajnie różnego od dotychczas kreowanych postaci. Może dlatego, że uwielbiam wyzwania. Lubię stawiać im czoła.

Może po prostu robi to pan dla kobiet? W końcu my kochamy niegrzecznych chłopców!

- Może i kochacie niegrzecznych chłopców, ale to za tych miłych wychodzicie za mąż! (śmiech).

Ale z tego co słyszałam pan nigdy nie mógł narzekać na brak powodzenia u dziewczyn.

- Hmm... chyba wypadałoby zaprzeczyć.

Moim zdaniem byłaby to już lekka kokieteria. Doskonale zdaje pan sobie sprawę z tego, co myślą o panu kobiety. Ciacho, amant, przystojniak - tymi słowami pana opisują. To musi być miłe...

- Nie wiem, co tak naprawdę myślą o mnie kobiety. Zacytowane epitety przede wszystkim budzą mój uśmiech. Proszę mi wierzyć, że sam siebie wcale tak nie postrzegam. Aczkolwiek takie opinie zawsze są szalenie miłe.

Zaraz, zaraz... Chce mi pan przez to powiedzieć, że się pan sobie nie podoba?

- Nie przywiązuję nadmiernej wagi do mojego wyglądu, ale - jak każdemu - zdarzają mi się takie dni, w których unikam lustra.

Proszę nie grzeszyć... Został pan idolem milionów kobiet i nic pan już na to nie poradzi. Marzył pan o tym?

- Marzyłem o tym, aby moja praca sprawiała mi ogromną przyjemność. I to marzenie szczęśliwie się spełniło. Uprawianie tego zawodu jest dla mnie ogromnym zaszczytem. Nawet jeżeli czasami się potykam i nie zawsze jestem z siebie zadowolony. Największą nagrodą jest dla mnie uznanie widowni, publiczności.

A nie mógłby pan być szczęśliwym budowniczym okrętów?

- Kto wie? Chociaż już podczas studiów poczułem, że nie myślę tak jak inżynier. Dokończyłem studia z rozsądku, drogą inercji. Ale ostatecznie zdecydowałem się obrać zupełnie inny kurs...

... który podobno, niestety, nie do końca spodobał się pańskiemu ojcu.

- Z początku rzeczywiście wszystko wskazywało na to, że nie spełniłem jego oczekiwań. Rodzice nie przyklasnęli mojemu wyborowi od razu. Mimo to... tolerowali moją pasję. Pewnie myśleli, że za jakiś czas przejdzie mi ten "kaprys". Okazało się zupełnie inaczej. Teraz ani ja, ani rodzice tego nie żałują.

A tęskni pan za rodzinnym Trójmiastem?

- Ogromnie! Jednak rekompensuję sobie tę tęsknotę częstymi wypadami w rodzinne strony. Staram się przyjeżdżać do Trójmiasta przynajmniej raz w miesiącu. Nie pozwalam sobie zaniedbywać więzi rodzinnych, jak również geograficznych. Dopiero teraz doceniam przywilej mieszkania nad morzem. Z dużym sentymentem wspominam beztroskie lata, które tam przeżyłem.

Ale Warszawa również da się lubić, prawda?

- Nawet bardzo. Chociaż przyznam, że z początku budziła wiele moich lęków. Ale mieszkam w stolicy od ponad roku i czuję się tu rewelacyjnie. Zwłaszcza, że uwielbiam niespokojny szum dużych miast i kakofonię kulturalną niespotykaną nigdzie indziej w Polsce.

Całkiem niedawno przekroczył pan trzydziestkę. Czy jakoś zmieniło się pana życie? Mówi się przecież o pewnej magicznej granicy.

- Coś w tym jest. A przynajmniej w moim przypadku faktycznie się ta zasada sprawdziła. Zacząłem "kreować" swoją przyszłość.

Co ma pan na myśli?

- Do niedawna działałem spontanicznie. Żyłem z dnia na dzień. Po przekroczeniu trzydziestki zacząłem poważniej zastanawiać się nad swoją przyszłością.

Po prostu Tomasz Ciachorowski z chłopca przemienił się w twardo stąpającego po ziemi mężczyznę...

- Można to tak nazwać. Jednak nadal korzystam z życia pełnymi garściami. Nie mam wrażenia, że czas coraz szybciej przecieka mi przez palce. Chcę nadal podążać tym kursem, który kiedyś sobie obrałem. Pomimo sztormów i zawirowań.

Ale czasami przytrafiają się przecież także gwałtowne burze z piorunami.

- Czasami jest ciężko, to fakt. Ale takie sytuacje tylko mnie hartują. Poza tym szybko zapominam o wszelkich troskach i problemach. Tak mam. Niektórzy mogliby mi zarzucić, że jestem typem lekkoducha. Być może tak właśnie uciekam przed moimi upiorami...

A może po prostu jest pan urodzonym optymistą?

- Jestem niepoprawnym optymistą! W moim życiu spotykało mnie wiele przykrości. Jednak mimo wszystko nie kolekcjonuję negatywnych emocji. Staram się zachowywać w pamięci tylko te najfajniejsze momenty. Delektuję się nimi na przekór "burzom".

Alicja Dopierała

Najlepsze programy, najatrakcyjniejsze gwiazdy - arkana telewizji w jednym miejscu!

Nie przegap swoich ulubionych filmów i seriali! Kliknij i sprawdź nasz nowy program telewizyjny!

Świat & Ludzie
Dowiedz się więcej na temat: Tomasz Ciachorowski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy