Bronisław Cieślak: To miała być tylko przygoda
Jako detektyw wystąpił w ponad siedmiuset odcinkach, a w roli milicjanta - w dwudziestu jeden. Bronisław Cieślak opowiada o pracy na planie seriali i tłumaczy, dlaczego nie lubi, kiedy porównuje się go do Jamesa Bonda.
Za nami ostatni w tym sezonie odcinek serialu "Malanowski i partnerzy". Będą następne?
Bronisław Cieślak: - Tak. Pod koniec października zaczęliśmy zdjęcia do kolejnych czterdziestu. Kiedy je zrealizujemy, serial przekroczy olbrzymią liczbę siedmiuset odcinków!
Co w nich zobaczymy?
- Oczywiście kryminalne sprawy. Morderstwa, zdrady, porwania, wymuszenia - to, co zwykle. Bardzo nam zależy, żeby prowadzone przez nas śledztwa dotyczyły spraw, które mogłyby wydarzyć się naprawdę. Scenarzyści korzystają z doświadczeń prawdziwych agencji detektywistycznych.
W lutym minie 6 lat od premiery serialu. Przyjmując angaż, spodziewał się pan, że produkcja zdobędzie aż taką popularność?
- Nie. Myślałem, że to będzie krótki epizod w moim życiu zawodowym. Tak mi zresztą mówiono. Tymczasem, jak zapewniają producenci, "Malanowski..." nadal ma swoją wierną widownię. Miło, że ludziom podoba się to, co robimy.
Lubi pan swoją pracę?
- Tak. Z dwóch powodów. Po pierwsze - wynagrodzenie, po drugie, a może nawet po pierwsze - człowiek musi wiedzieć, że ma powód, by rano wstać z łóżka. To dla mnie bardzo ważne.
Czyli nie ma pan dość?
- Jeśli telewizja Polsat będzie chciała kontynuować współpracę, a mi siły i zdrowie pozwolą, to oczywiście będę pracował. Nie wybieram się na emeryturę. Mam wielu kolegów, którzy na nią odeszli i strasznie zapleśnieli. Ja tak nie chcę.
Widzowie pamiętają pana z kultowej roli w "07 zgłoś się". Pan też ją dobrze wspomina?
- Tak, o ile ktoś nie próbuje porównać tego serialu do Jamesa Bonda. Strasznie mnie to irytuje! Musielibyśmy zgłupieć, gdybyśmy wtedy, w przaśnych PRL-owskich warunkach, udawali agentów Jej Królewskiej Mości. Po raz kolejny przypominam, że 07 to był numer pogotowia MO we wszystkich miastach w Polsce. Ale lubiłem moją postać, kolegów, z którymi grałem. Nawet jeśli na ekranie wyglądało to inaczej (śmiech).
Dialogi z serialu zyskały miano kultowych. Pamięta je pan?
- Nawet teraz gość w knajpie, stukając się kieliszkami, czasem krzyknie: "No to cyk, powiedział budzik do zegara". I inne takie... To mnie tylko cieszy, bo bardzo starannie pracowaliśmy wtedy nad dialogami. Każdy aktor oddaje swoim rolom kawałek siebie, więc i ja się do tego przyczyniłem.
Czy dziś ludzie mylą pana z detektywem Malanowskim?
- Zdarza się. Kiedyś na Dworcu Centralnym zaczepił mnie pan, który chciał zatrudnić prywatnego detektywa... On był przekonany, że ja faktycznie prowadzę biuro śledcze. Zszokowało mnie, że dorosły, normalny, wydawałoby się, człowiek może pomylić serial z rzeczywistością. Ale to nie ma nic wspólnego z obecnymi czasami, niegdyś też się tak zdarzało. Wystarczyło, że ktoś kichnął na antenie, bo tak było w scenariuszu, a ludzie przysyłali paczki z syropami na przeziębienie.
Kiedyś jako Borewicz, a dziś Malanowski nie rozstaje się pan z bronią. Czy prywatnie również pan strzela?
- Nie. Jestem zdeklarowanym pacyfistą, nie przepadam za bronią. Nigdy też nie uprawiałem boksu i nie uczestniczyłem w bójkach - nie lubię tego. Moim hobby są sporty wodne. Dawno temu pływałem wyczynowo, potem przez długi czas byłem ratownikiem. Z wiekiem człowiek coraz lepiej czuje się w wodzie. Tylko w niej waży się mniej i łatwiej jest ćwiczyć (śmiech).
Skoro jesteśmy przy wodzie: podobno wszystkie wakacje spędza pan w Chorwacji?
- To przesada, nie wszystkie. Czasem wyjeżdżam w inne miejsca, ale faktycznie, Chorwację darzę olbrzymim sentymentem i podróżuję tam, gdy tylko mogę.
Rozmawiała Monika Ustrzycka.
Nie przegap swoich ulubionych filmów i seriali! Kliknij i sprawdź nasz nowy program telewizyjny!