Artur Żmijewski: On ma to coś
To nie jest dla mnie kompletnie obcy świat - przyznaje aktor. - Jako chłopiec przez wiele lat byłem ministrantem. Jednak założenie sutanny to nowe doświadczenie.
Już prawie pięć lat gra pan sympatycznego duchownego w "Ojcu Mateuszu". Jak bardzo przez te lata zmienił się pana bohater?
Artur Żmijewski: - Na szczęście niezbyt wiele, zresztą nie chciałbym, aby się w ogóle zmieniał. To bardzo fajna i ciepła postać, która ma to coś, co jest dla mnie niezwykle ważne i istotne - jest nie tylko dobrym, oddanym sprawie kapłanem, lecz przede wszystkim dobrym człowiekiem. Nie patrzy na ludzi jedynie przez pryzmat sutanny, nie spogląda na wiernych z pozycji ambony, on raczej mówi: 'Proszę przyjść do mnie po pomoc jak do człowieka, nie jak do księdza'.
Czy w trakcie przygotowań do roli sandomierskiego proboszcza korzystał pan z pomocy konsultantów, duchownych?
- To nie był dla mnie świat kompletnie obcy, mam pewne doświadczenie, bo jako chłopak przez wiele lat byłem ministrantem. Oczywiście założenie sutanny wiązało się z tym, że w jakiś sposób stanąłem po 'drugiej stronie' i przyznam, że było to coś niecodziennego - dziś grając tę rolę, czuję się bardziej naturalnie niż na początku zdjęć. Na planie towarzyszył nam ksiądz Dariusz Skoczylas, który nadal jest naszym konsultantem. Niezwykle serdeczny człowiek, do tego zapalony motocyklista organizujący rajdy i zloty.
Tytułowa rola wpłynęła w jakiś sposób na pana prywatne życie?
- Na pewno mam większe zrozumienie dla ludzkich błędów, popełnianych często 'niechcący' lub przez zupełny przypadek i powodujących kłopoty, z których nie wiadomo jak się wyplątać i gdzie szukać pomocy. Nie jestem jednak utożsamiany głównie z postacią Mateusza, widzowie kojarzą mnie również z innych ról.
Nie wołają za panem: "Ojciec Mateusz!"?
- W pierwszym odruchu może rzeczywiście tak jest, ale przy głębszym poznaniu przypominają mnie sobie z innych produkcji (śmiech). Ostatnio bardzo często, nawet w trakcie realizacji zdjęć do 'Ojca Mateusza', spotykałem się z dowodami sympatii w związku z moją rolą w filmie 'Mój rower'. Najczęściej jednak mówią do mnie po imieniu lub 'panie Arturze'.
Na czym według pana polega fenomen tego serialu?
- Powodów wielkiej popularności serialu jest co najmniej kilka. Historie, które oglądamy, mogą przydarzyć się każdemu z nas, ale nie są one z pewnością banalne i prozaiczne. Poza tym są osnute, mimo zdarzających się od czasu do czasu zabójstw, w bajkowym, pięknym świecie. Są też za każdym razem mądrą przypowieścią z morałem. Duże znaczenie ma też fakt, że kiedy przystępujemy do zdjęć, szukamy najlepszych rozwiązań, przykładamy się sumiennie do pracy, nie ma w tym żadnej rutyny. I to może właśnie widać na ekranie.
Praca na planie serialu nie koliduje z innymi pana obowiązkami?
- Usiłuję jak najlepiej godzić zdjęcia z próbami w Teatrze Narodowym do 'Łysej śpiewaczki', której premierę zaplanowano na 13 kwietnia. Na razie mi się udaje.
Rozmawiał Artur Krasicki.