Reklama

Anny Dereszowskiej relacja z koszmaru

W dokumencie TVN Style Annie Dereszowskiej daleko do jej bohaterek kreowanych w serialach. Bo w Indiach aktorka nikogo nie udawała, otarła się za to o najprawdziwsze piekło na ziemi.

Wylicza się, że w Indiach, w ciągu każdej godziny gwałcone są trzy kobiety. Ofiarami są Hinduski i przybywające z różnych stron świata turystki. Gwałty mają miejsce w biały dzień. Na ulicy, w kinie, w autobusie. Bestialska, nierzadko zbiorowa przemoc seksualna często skutkuje śmiercią kobiety, która umiera z powodu doznanych obrażeń. Gwałciciel nie ponosi winy. Winna jest kobieta: jej wygląd, strój, zachowanie...

Reklama

źródło: Dzień Dobry TVN/x-news

Dokument "Trzy na godzinę" to nie reportaż, lecz przyjrzenie się temu szokującemu problemowi. Opowie o nim aktorka Anna Dereszowska. Emisja w poniedziałek, 10 listopada, o 22:25 na antenie TVN Style.

To była podobno pani pierwsza wyprawa do Indii?

Anna Dereszowska: - Tak. Sporo podróżuję, byłam więc ciekawa, jaki jest i jak wygląda ten kraj. Wcześniej znałam go jedynie z pełnych zachwytów opowieści znajomych, którzy często jeżdżą do Indii na wakacje. Niestety, po przybyciu na miejsce przekonałam się, że to piekło na ziemi.

Czyli pani wyobrażenia zostały brutalnie zweryfikowane?

- Zanim podjęłam się udziału w realizacji dokumentu o gwałtach w Indiach, przeczytałam wiele artykułów i raportów. Przyznam szczerze, że dopiero bezpośrednie zderzenie z kulturą tego kraju, m.in. z tym, jak Hindusi postrzegają kobiety, uświadomiło mi skalę problemu. W Indiach w ciągu jednej godziny gwałcone są aż trzy kobiety!

Skąd bierze się taka agresja wobec nich?

- To jest uwarunkowane kulturowo. Istnieje hinduskie przysłowie: "Wychowywać córkę to jak podlewać pole sąsiada". Kobiety postrzegane są tam jako istoty gorsze, zajmują się najcięższymi pracami. Na własne oczy widziałam podział ról podczas robót drogowych - mężczyzna obsługiwał betoniarkę, a kobiety nosiły cement, żwir i kamienie w koszach na głowach. W Indiach jest dużo więcej mężczyzn niż kobiet, ponieważ żeńskie płody są masowo usuwane, mimo że zostało to ustawowo zakazane, podobnie jak ujawnianie płci dziecka przed narodzinami. Wszystko jednak jest kwestią pieniędzy. Jeden z tamtejszych polityków chwalił mi się, że w jego rodzinie od 200 lat nie przyszła na świat żadna dziewczynka! A to po prostu statystycznie niemożliwe.

Długo zastanawiała się pani, czy przyjąć propozycję Małgorzaty Łupiny, reżyserki filmu, kiedy dowiedziała się, o czym ma opowiadać?

- Nie do końca zdawałam sobie sprawę, jak bardzo te rozmowy mną wstrząsną. Myślę, że gdybym miała tego świadomość, wahałabym się. Na miejscu spędziliśmy zaledwie 6 dni, ale to był intensywny czas - ciężki pod względem emocjonalnym i fizycznym.

Trudno było opanować emocje podczas rozmów z bohaterami "Trzy na godzinę"?

- Na początku się trzymałam, bo założyłam sobie, że nie będę "miękka". Starałam się udawać kogoś, kim nie jestem, włożyć kostium dziennikarza. Jednak w pewnym momencie siła tragedii mnie przerosła, a ludzkie cierpienie poraziło. Spotkałam się np. z matką brutalnie zgwałconej i zabitej Damini. Wraz z mężem walczy dziś o to, by uznano ich córkę za ofiarę. Podczas głośnego procesu obrońca mężczyzn odpowiedzialnych za tę zbrodnię twierdził bowiem, że to dziewczyna sprowokowała gwałcicieli. Ponadto udowadniał, że została zamordowana w szpitalu na zlecenie polityków, którzy chcą dojść do władzy. Z tym prawnikiem także udało mi się porozmawiać. Powiedział, że gdyby jego córka uprawiała seks przedmałżeński albo spotykała się z chłopakiem sam na sam przed ślubem, to na oczach rodziny oblałby ją benzyną i żywcem podpalił.

Która z tych wstrząsających historii poruszyła panią szczególnie?

- Nastolatki mieszkającej w miejscowości Hisar. Należy do najniższej kasty i została zgwałcona przez kolegów ze szkoły. Jeden z nich jest jej sąsiadem. Oprawcy do dziś śmieją się w twarz ojcu ofiary, gdy mijają go na ulicy. Ta dziewczyna została zhańbiona, właściwie nie opuszcza swojego domu, nie ma żadnych perspektyw. O tym, co ją spotkało, mówiła już kilka razy - adwokatowi, policjantom. Pewnie dlatego dopiero gdy zapytałam, czy ma przyjaciółki, zupełnie się rozkleiła. Wtedy i we mnie coś pękło, przelała się czara goryczy.

źródło: Dzień Dobry TVN/x-news

Bohaterki bez trudu otwierały się przed panią?

- Byłam z nimi szczera, podeszłam do tych rozmów bardzo osobiście. Mama Damini była ciekawa, kim jestem. Opowiedziałam jej wówczas o sobie, o mojej córce, o tym, że straciłam mamę, gdy miałam 9 lat. Kilkanaście zdań wystarczyło, by otworzyła się przede mną.

Dużo panią kosztuje opowiadanie o tych spotkaniach...

- Jestem kobietą i mamą, potrafię sobie wyobrazić, co czują bohaterki filmu. Poza tym to ciągle żywy temat. Widziałam się niedawno z Małgosią Łupiną, która stara się pomóc tym dziewczynom. Chce sprowadzić je do Polski, bo znalazła lekarza, który zgodził się udzielić im pomocy medycznej.

Miała pani chwile zwątpienia, myśląc: po co ja tu przyjechałam?

- Tak, po rozmowie z mamą Damini. Wydawało mi się, że źle ją poprowadziłam, a ekipa dojdzie do wniosku, iż się do tego nie nadaję. Z drugiej strony po tym, co usłyszałam od tej kobiety, wybuchła we mnie złość. To mi dało siłę. Poczułam, że skoro już się tam znalazłam, muszę dać radę, bo mogę zrobić coś dobrego.

Rozmawiamy o Indiach, ale w Polsce też pojawiają się skandaliczne wypowiedzi o gwałtach.

- Rzeczywiście, gdy realizowaliśmy dokument, znany polski polityk wyraził absurdalną opinię na ten temat. Na szczęście są to odosobnione głosy, a osoby je wygłaszające spotykają się z ostracyzmem. Na naszym rodzimym poletku też jest wiele do zrobienia, istnieje przemoc wobec kobiet, dzieci, ale nie na taką skalę, jak w Indiach. W Polsce nikt nie powie, że dziewczyna sprowokowała gwałt, bo poszła wieczorem do kina ze swoim chłopakiem.

Czy po tej podróży czuje się pani bardziej odważna?

- Na miejscu trudno było mówić o odwadze. Działałam pod wpływem impulsu, choć sama musiałam wielokrotnie się przełamać. Pytania grzęzły mi w gardle, a wiedziałam, że muszą paść. Ale chcę podkreślić, że to kobiety, o których opowiada dokument, są bohaterkami - i bohaterkami naszego filmu, i bohaterkami w życiu. Codziennie muszą stawiać czoła rzeczywistości. W ich świecie wymaga to ogromnej odwagi!

Wróci pani do Indii?

- Gdybym miała kontynuować rozpoczętą debatę, wtedy z wielką przyjemnością. Jestem głęboko przekonana, że ta podróż miała sens i że ten film może spowodować coś dobrego. Nawet jeśli wywoła jedynie szum i nagłośni problem gwałtów w Indiach.

A wybrałaby się tam pani na urlop?

- Szczerze? Nie bardzo mam ochotę, jest mnóstwo innych pięknych miejsc. Wiem, że moja niechęć wynika z tematu, który wraz z Małgosią Łupiną zdecydowałyśmy się poruszyć. Liczę, że to minie i będę potrafiła obiektywnie spojrzeć na hinduskie społeczeństwo.

Rozmawiała: Małgorzata Pokrycka

Kurier TV
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy