Anna Korcz: Urodziłam sobie wnuka
Jest szczęśliwą kobietą, mamą i żoną. Wiedziała, że los jeszcze się do niej uśmiechnie. Pokornie czekała i doczekała się!
Jej życie zmieniło się, gdy została mamą, już jako dojrzała kobieta. Anna Korcz (44 l.) doskonale wiedziała, co w życiu jest ważne i co ma największe znaczenie. Dzisiaj potrafi cieszyć się z tego co ma. Teraz czeka na święta, bo to bardzo rodzinny i zupełnie wyjątkowy czas.
Z czym kojarzy się pani Wielkanoc?
Anna Korcz: - Przede wszystkim z wiosną. Jestem zodiakalną Lwicą i lubię słońce. Ciepło nastraja mnie bardzo optymistycznie.
Jak spędza pani ten czas?
- Odkąd jesteśmy właścicielami domu weselnego "Zacisze" w Pomiechówku, nasze święta wyglądają nieco inaczej. Nie spędzamy ich w Warszawie, tylko naszym "Zaciszu". Tam jest zielono, przychodzą do nas zwierzęta, śpiewają ptaki, jest cisza i spokój. Nawet gdybym chciała wyjechać, to byłoby to bez sensu, bo mamy gdzie spędzać ten świąteczny czas. To miejsce to cząstka nas.
I żadna impreza nie zakłóca państwa spokoju?
- Faktycznie, w tym roku w czasie świąt jest wesele, ale to wcale nie przeszkadza nam świętować.
Uczestniczy pani w przygotowaniach do tych imprez?
- Bardzo się staram. Przystrajam salę, kupuję kwiaty i nakrywam stół. U nas jest styl śródziemnomorski. Nie ma złoceń, kokard i ptaszków pijących z dziobków. Jest bardzo prosto. Moje przygotowania polegają na takim ostatecznym dopieszczeniu. I cieszę się, że mamy sporo zamówień, że ludzie chcą nas wypróbować. Bardzo to doceniamy i staramy się sprostać wszelkim wymaganiom.
Ale nie zapomina pani o świątecznych rytuałach?
- Oczywiście, że nie. Zawsze święcimy pokarmy, ale nasz koszyczek nie jest artystyczny. Jest w nim tylko pieczywo, sól, pieprz, wędlina, kurczaczek, baranek, jajko jako symbol i coś słodkiego. W niedzielę mamy rodzinne śniadanie, na które oczywiście podaję m.in. żurek i kiełbaskę. Nie ma przepychu, bo przecież nie o to chodzi.
W tym czasie to pani króluje w kuchni?
- Staram się to wszystko przygotować sama, tym bardziej, że nie jest jakoś specjalnie skomplikowane. Ale przede wszystkim gotowanie dla najbliższych to sama radość.
Może pani liczyć na pomoc córek?
- Przyznam, że dziewczynki są przeze mnie rozpieszczone. Oczywiście jeśli poproszę je o pomoc - pomogą, ale same nie rwą się do kuchni. Pomagają za to przy nakrywaniu stołu i sprzątaniu. Ponadto nasza kuchnia nie jest specjalnie duża, więc jeśli byłyby trzy kucharki, to po pierwsze - nie byłoby co jeść, a po drugie - nie pomieściłybyśmy się w niej.
Ale pewnie rwą się do opieki nad Jaśkiem?
- To prawda. Mamy taką niepisaną umowę, że ktoś prasuje, a ktoś zajmuje się Jaśkiem.
Synek wywołał chyba w pani życiu rewolucję?
- O tak, śmieję się, że urodziłam sobie wnuka. Jasiek to chodzące złoto, mieniące się brylantami. Uskrzydlił nas wszystkich i zdarzył się wielu osobom jako coś najlepszego na świecie. Córki zakochały się w nim. Jasiek wygrał na loterii trzy mamy. Myślałam, że mam już przewartościowane życie, ale okazało się, że można jeszcze wiele udoskonalić. Jasiek sprawił, że jeszcze mądrzej podchodzimy do życia. Wiemy co jest naprawdę ważne i na co należy zwracać uwagę.
Na co, proszę powiedzieć...
- Trzeba się cieszyć każdym dniem. Zaczęłam czuć, że to jest wartość życia. Jestem estetką, porządnicką i pedantką, ale ponieważ to Jasiek stał się najważniejszy, to pewne rzeczy zeszły na drugi plan. I wcale tego nie żałuję... Jasiek ustalił hierarchię rzeczy ważnych i tych mniej istotnych. Ułatwił mi życie.
Wreszcie zaczęło się pani układać?
- Najwyższy czas! Chyba połowa nie była taka jak bym chciała, więc teraz trochę mi się należy. Czerpię jak najwięcej i dziękuję opatrzności, że jest coraz fajniej.
Jest pani szczęśliwą kobietą, ale też mamą. O Jaśku już trochę wiemy, a czym zajmują się pani córki?
- Starsza Ania (21 l.) studiuje zarządzanie. Bardzo mnie zaskoczyła, bo poza tym, że zawsze wiedziałam, że jest piękna, zgrabna i inteligentna, to sądziłam też, że jest humanistką. A zarządzanie ma w sobie bardzo dużo z matematyki i logicznego myślenia. Ania znakomicie sobie z tym radzi. Jestem z niej niezwykle dumna.
A młodsza?
- Kasia (15 l.) jest w drugiej klasie gimnazjum, a do tego tańczy. Cztery lata tańczyła balet klasyczny,
a od trzech lat tańczy modern jazz u Agustina Egurroli. Jest szczęśliwa, bo to jej wielka miłość. Piękna jest w tym swoim tańcu i mocno trzymam za nią kciuki.
Czy zgadza się pani z twierdzeniem, że chłopca wychowuje się inaczej niż dziewczynki?
- Jasiek wygrywa tylko i wyłącznie tym, że celebruję jego dzieciństwo. Kiedy byłam młodą matką, wielokrotnie chciałam, aby dzieci poszły jak najszybciej spać, by mieć wieczór dla siebie. W tej chwili jestem dużo bardziej zmęczona, ale jak najwięcej czasu chcę spędzić z Jaśkiem. Natomiast byłam i jestem surową matką. Jeśli chodzi o wychowanie nic się nie zmieniło. Jaśkowi będzie tak samo trudno jak dziewczynom, a może nawet trudniej, bo jest chłopcem. A ja jestem konsekwentną mamą.
PP
Najlepsze programy, najatrakcyjniejsze gwiazdy - arkana telewizji w jednym miejscu!