Anna Guzik-Tylka: Pracować mniej, zarabiać więcej
Teatr jest dla niej jak sport. Kiedy jest na scenie, daje z siebie wszystko. Tak samo jest w życiu. Jak kocha, to na zawsze.
Na co dzień oglądamy panią w serialu "Na Wspólnej", kręconym w Warszawie, ale częściej można panią spotkać w Bielsku-Białej niż w stolicy. W tamtejszym Teatrze Polskim gra pani w "Singielce". Czego ciekawego o singlach dowiedziała się pani z tej sztuki?
Anna Guzik-Tylka: - Moja bohaterka Alicja została singielką nie z wyboru, ale ze względu na okoliczności życiowe. Na szczęście potrafi zmierzyć się ze swoją samotnością. Wiele osób, zarówno kobiet jak i mężczyzn, tego nie potrafi. Od razu po rozstaniu wchodzą w kolejne związki, z góry skazane na niepowodzenie. Myślę, że trzeba wiedzieć, kim się jest, żeby być gotowym na prawdziwą miłość.
Autorem sztuki i reżyserem przedstawienia jest Jacek Bończyk. Czy napisał ją specjalnie dla pani?
- Chcieliśmy razem współpracować, więc problemem był tylko odpowiedni wybór materiału. Jacek wpadł na pomysł monodramu o singielce, więc mogę powiedzieć, że ten tekst powstał specjalnie dla mnie.
To był pani debiut w monodramie? Ciężki gatunek...
- Występ w monodramie był ogromnym wyzwaniem, z którym bardzo chciałam się zmierzyć. Oczywiście miałam wątpliwości, czy uda mi się zainteresować widzów na tyle, aby chcieli spędzić czas tylko ze mną. Przerażała mnie myśl, że będę na scenie zupełnie sama, bez partnera. Ale zaufałam Jackowi i samej sobie. W "Singielce" daję z siebie 200 procent. To śmieszne, ale zbliżając się do setnego spektaklu, wciąż mam tremę, jak za pierwszym razem.
Wkrótce zobaczymy 2000. odcinek serialu "Na Wspólnej". Pamięta pani swój pierwszy dzień na planie serialu?
- Oczywiście. Spotkałam się na planie z Leszkiem Lichotą, grałam wówczas jego dziewczynę, oraz z Bożeną Dykiel i Mieciem Hryniewiczem. Wtedy Żanetka była dosyć rokendrolową dziewczyną. Pamiętam, że od razu złapałam z aktorami nić porozumienia. Przyglądałam się uważnie ich pracy, chcąc nauczyć się jak najwięcej podczas tego dnia zdjęciowego.
Dużo się teraz dzieje w życiu Żanety. Jej mąż szaleje z zazdrości. Czy zazdrość jest częścią miłości?
- Myślę, że zazdrość jest objawem tego, że nam na kimś zależy. Może być również sygnałem, że powinniśmy być czujni, jeśli chodzi o partnera. Nie może ona jednak przekraczać pewnych granic. Z zazdrością też trzeba umieć się odpowiednio obchodzić, okazywać ją w pewnych okolicznościach,
a kiedy indziej umieć powstrzymać się od jej demonstrowania.
W mijającym roku zwyciężyła pani w turnieju tenisowym Baltic Cup. Czy na 2015 rok ma pani zaplanowane jakieś kolejne wyzwania sportowe?
- Staram się podnosić swoje umiejętności tenisowe, ale powiedzmy sobie szczerze, przy mojej intensywnej pracy i podróżach mam niewiele czasu na treningi. Ale oczywiście będę walczyć dalej, bo ten sport sprawia mi ogromną przyjemność i pomimo wysiłku, bardzo mnie relaksuje.
Nie tylko zajmuje się pani sportem, ale też kibicuje innym, jak np. naszym siatkarzom podczas finałowego meczu MŚ w katowickim Spodku. Co daje pani sport?
- Sport, tak jak sztuka, potrafi wywoływać ogromne emocje. Sportowcy są namacalnym dowodem na to, że ciężką pracą i konsekwencją w realizacji marzeń jesteśmy w stanie zdziałać naprawdę wiele i osiągnąć nasze cele. Lubię w sporcie jego nieprzewidywalność - wczorajszy mistrz dzisiaj nie liczy się w rywalizacji, ale jutro znów może zaskoczyć i wrócić na podium. Często płaczę, kiedy uda się komuś ziścić marzenie i zdobyć medal.
Gdzie pani spędzi sylwestra?
- Z teatrem Projekt-Teatr Warszawa Roberta Kudelskiego będę brała udział w sylwestrowym koncercie składającym się z piosenek francuskich oraz rosyjskich. W ciągu kilkunastu lat mojej bytności na scenie tylko dwa razy miałam wolnego sylwestra. I dobrze mi z tym.
Czego życzyć pani w 2015 roku?
- W skrócie: pracować mniej, zarabiać więcej (śmiech). A poza tym tylko i wyłącznie szczęścia!
Marzena Juraczko
Nie przegap swoich ulubionych filmów i seriali! Kliknij i sprawdź nasz nowy program telewizyjny!