Andrzej Strzelecki: Golfista
Bywa podobny do doktora Koziełły z "Klanu", ale tylko czasami. I w serialu, i prywatnie uwielbia grać w golfa. Mimo różnych wyzwań i zobowiązań nie zwalnia tempa. - Wciąż jest przede mną jakieś jutro - mówi Andrzej Strzelecki.
W pana życiu szykują się duże zmiany. Wkrótce na stanowisku rektora Akademii Teatralnej zastąpi pana Wojciech Malajkat.
Andrzej Strzelecki: - Każda funkcja, którą pełnimy w życiu, jest tylko jego fragmentem. W sierpniu przestanę być rektorem, więc będę miał czas na reżyserowanie nowych rzeczy poza szkołą, na pisanie. Jestem w trakcie przygotowań do dwóch realizacji teatralnych. Mam również obowiązki wynikające z funkcji opiekuna roku. Czeka mnie dużo pracy ze studentami nad spektaklem dyplomowym, który jest dla nas bardzo ważny.
I pewnie będzie miał pan więcej czasu na grę w golfa?
- Mam taką nadzieję. Zanim zostałem rektorem, grałem w golfa przyzwoicie. Miałem jednocyfrowy handicup. Po ośmiu latach wynosi on 12, ale nie wiem, czy uda mi się go ponownie obniżyć.
Niewielu o tym wie, że w świat golfa wprowadził pan liczne grono gwiazd i celebrytów...
- ... Wiktora Zborowskiego, Krzysztofa Maternę, Mikołaja Grabowskiego, Piotra Machalicę, Piotra Gąsowskiego, Roberta Rozmusa, Wojtka Pijanowskiego. Ale grywamy ze sobą bardzo rzadko. Wszyscy jesteśmy zajęci pracą, a tylko czasami spotykamy się na zawodach. Ostatnio najczęściej grywam z rodziną. Syn jest zdecydowanie lepszym golfistą ode mnie.
A żona?
- Nie gra lepiej ode mnie, ale za to ładniej.
Zaniedbywał pan do tej pory rodzinę?
- Pełnienie funkcji kierowniczych, o ile traktuje się je poważnie, zawsze powoduje, że rodzina ponosi nieuchronne koszty. Przez ostatnie dwie dekady byłem m.in. i dyrektorem teatru, i rektorem, więc siłą rzeczy mieliśmy mniej czasu dla siebie.
Pewnie teraz będzie nadrabiał pan zaległości.
- Niestety, żadnych zaległości w relacjach z dziećmi nigdy się nie nadrobi. Dziecko dziś ma trzy lata, jutro osiem i każdy z dni wymaga innego rodzaju współobecności. Na szczęście z rodziną widzimy się codziennie. Wydaje mi się, że mam świetny kontakt z synem, choć ma już 15 lat i coraz więcej własnych spraw i obowiązków. Co roku przez ponad miesiąc jesteśmy razem na wakacjach i gramy w golfa codziennie.
Podobno niedawno został pan dziadkiem.
- Mam wnuczkę, która jest super. Skończyła 8 miesięcy. Dałem jej piłeczkę golfową, bardzo jej się podoba, bo jest inna niż wszystkie piłeczki - ma swój ciężar, przez co, gdy spada na ziemię, rozlega się głośny dźwięk.
Pod wieloma względami, m.in. przywiązania do rodziny, widzowie odbierają pana podobnie, jak doktora Koziełłę z "Klanu".
- Z natury jestem raczej wyrozumiały i bardzo cierpliwy, i być może okazjonalnie bywam do niego podobny. Myślę jednak, że takiej postaci, jak Koziełło byłoby bardzo trudno prowadzić akademię teatralną czy teatr. Mój fikcyjny bohater bywa nieporadny, bezradny, czasami jest też sterowany przez żonę. Przy całym szacunku dla Joasi nie wyobrażam sobie, abym kierował akademią pod jej wpływem. Zresztą widzowie podczas spotkań dostrzegają różnicę pomiędzy tym, co gram na ekranie, a tym, jaki jestem prywatnie.
Czy przy natłoku obowiązków nie czuje się pan trochę wypalony?
- To, co pani widzi na głowie, to nie popiół, lecz siwizna. Mimo upływu czasu uważam, że jest jeszcze przede mną jakieś jutro. Zjawisko "wypalenia" ma miejsce w moim życiu wyłącznie w odniesieniu do papierosów, których nie umiem rzucić. I trochę nie chcę, bo są ze mną od prawie półwiecza, a tak bliskich towarzyszy się nie porzuca. Być może widowni wydaje się, że aktorzy, których widzą w Klanie, są codziennie na planie, a w rzeczywistości mam średnio 3-4 dni zdjęciowe w miesiącu. Na pewno byłoby mi jednak żal, gdyby serial się skończył.
Niedawno ukazała się pana druga książka, pt. "Człowiek z parawanem". Dużo w niej pana życia i różnych ciekawych nazwisk.
- Bardzo ciekawi mnie, jak zostanie przyjęta. Jakkolwiek to zabrzmi - to ważna dla mnie książka, bardzo osobista i prawdopodobnie ostatnia, bo nie myślę, abym potrafił napisać coś jeszcze w tej formie. Prędzej nową sztukę czy scenariusz.
Rozmawiała Dorota Czerwińska.