Agnieszka Sienkiewicz nie liczy kalorii
Jest zaskoczona sympatią, jaką wzbudza jej postać. Agnieszka Sienkiewicz opowiada, dlaczego Dorota tak bardzo chce dołączyć do przyjaciółek oraz dlaczego ciągle obawia się świątecznej kąpieli w... jeziorze!
Rola Doroty z serialu "Przyjaciółki" nie przysparza pewnie pani sympatii widzów?
Agnieszka Sienkiewicz: - Wręcz przeciwnie - ludzie ją uwielbiają, co mnie samą dziwi, bo to małpa jakich mało! Ale widać ma swój urok, przez co i ja lubię ją grać, trochę na wesoło, z przymrużeniem oka. Bawi mnie jej egoizm, próżność, czasem głupota. Zauważyłam jednak, że to postać, która ewoluuje, powoli zrzuca maskę przebojowości, odzywa się w niej instynkt macierzyński, tęsknota za bliższym kontaktem z otoczeniem...
Dlatego tak krąży wokół przyjaciółek?
- Chyba tak, ubzdurała sobie, że chce należeć do tej czwórki, być piątą z nich, ale zdaje się, że nic z tego nie będzie. Owszem, czasem je śmieszy, czasem pozwalają jej pobyć ze sobą, nawet Inga (Małgorzata Socha) nabrała do niej dystansu, nie zważając na to, że Dorota przecież wdała się w romans z jej mężem! Ale przeszkoda tkwi w czymś innym - istotą przyjaźni jest całkowita szczerość i oddanie, a moja bohaterka, jakkolwiek by się nie zmieniła, zawsze będzie miała przede wszystkim chęć zaspokajania własnych potrzeb. To się wyklucza z przyjaźnią.
Czy twoja siostra i brat są również aktorami?
- Nie, każde z nas realizuje się na innym polu. Brat jest zawodowym żołnierzem, skończył szkołę podoficerską i zamierza się kształcić dalej, przez pół roku był na misji w Afganistanie. Siostra zaś studiowała prawo, ale działa w branży farmaceutycznej, z sukcesem. To zasługa naszych rodziców, że wszyscy "wyszliśmy na ludzi", bardzo dbali o nasze wykształcenie, nie popuszczali.
- Za sprawą siostry rodzina powiększyła się dwa lata temu, kiedy to na świat przyszła Lenka - cudowne, elokwentne dziecko, moja chrześnica i oczko w głowie - uwielbiam się z nią wygłupiać, taka ze mnie ciotka-wariatka (śmiech)!
Często się spotykacie w pełnym składzie?
- Niestety nie tak często, jak by się chciało, każde z nas mieszka w innym mieście. Na szczęście Wielkanoc, to czas, w którym obowiązkowo stawiamy się wszyscy w naszym rodzinnym domu, położonym w samym sercu Mazur, w Gielądzie Starym koło Mrągowa. To przepiękna, malownicza miejscowość! Uwielbiam ten czas, kiedy jesteśmy wszyscy razem.
Pomaga pani w świątecznych przygotowaniach?
- Zawsze z siostrą deklarujemy chęć pomocy, ale mama nie daje nam szans, przyjeżdżamy na gotowe (śmiech)! Nasza mama jest genialną kucharką, lubi eksperymentować, choć pewne dania pozostają niezmienne, jak tradycyjny żur z białą kiełbasą na śmietanie w wielkanocny poranek, pieczony indyk, kaczka. Są też wędliny własnego wyrobu - szynki, baleron, schab ze śliwką, golonka - ogólnie tłusto, obficie i bardzo swojsko.
- To jest czas relaksu i nie ma mowy o liczeniu kalorii (śmiech). Jest to też moment, żeby spotkać się z dalszą rodziną, odwiedzamy babcie, wujostwo... Tych kilka dni zawsze szybko mija, niestety.
Ostatni z nich to lany poniedziałek - a wokół dużo wody...
- Właśnie, kiedyś mnie nawet wrzucili do jeziora! Na szczęście nie zrobiła się z tego tradycja (śmiech)!
Rozmawiała Jolanta Majewska-Machaj.