Reklama

Żywot Mozarta według nieświętego Salieriego

"Amadeusz" ("Amadeus"), reż. Miloš Forman, USA 1984, dystrybutor Vivarto, ponowna premiera kinowa 5 listopada 2010 roku.

Wolfgang Amadeusz Mozart był brudasem, idiotą i kabotynem. Opowiadał niesmaczne dowcipy i sam się z nich śmiał, szczerząc swoje końskie zęby. Od długów miał większe jedynie ego, nie potrafił utrzymać rodziny, a w jego życiu pewne było tylko to, że nie zasługiwał na talent, jakim został obdarzony.

Tak przynajmniej widział go włoski kompozytor Antonio Salieri, którego spowiedź stanowi oś "Amadeusza" Miloša Formana, filmu opartego na sztuce Petera Shaffera. Jest to opowieść skrajnie subiektywna, przejaskrawiona, oscylująca między pamfletem a hagiografią. Snującego ją człowieka poznajemy, kiedy po próbie samobójczej trafia do szpitala dla obłąkanych, gdzie postanawia opowiedzieć młodemu księdzu historię swojej znajomości z Mozartem.

Reklama

Salieri - niegdyś człowiek niezwykle ambitny i obdarzony pewnym talentem; teraz przeżarty przez wyrzuty sumienia, na wpół obłąkany starzec - całe życie spędził w cieniu autora muzyki do opery "Don Giovanni". Podziwiał go i zazdrościł mu; podążał za nim i starał się sabotować jego karierę. Tego zawistnego apostoła genialnego artysty wciąż dręczyło jedno pytanie: czemu to właśnie Mozart dostał w prezencie od losu zdolność komponowania muzyki pięknej i nieśmiertelnej?

Salieri od dziecka modlił się o możliwość związania swojego życia ze sztuką. W jednej ze scen widzimy, jak rozgoryczony ściąga ze ściany krucyfiks, po którym pozostaje na murze biały ślad - taki sam ślad znaczy uniwersum "Amadeusza". Forman pokazuje nam świat dręczony wiecznym brakiem, pusty i niemożliwy do zrozumienia. Salieri wpada w obłęd, tęskniąc za wieczną sławą, ale przy tym żyje raczej dostatnie; Mozart będąc świadomym własnego geniuszu, nie potrafi zdyskontować go, przez co umiera w biedzie i zostaje pogrzebany w zbiorowej mogile. Jeśli istnieje w "Amadeuszu" jakiś Bóg, to albo wziął sobie urlop, albo postanowił zafundować wszystkim owieczkom los Hioba.

Forman nie każe nam jednak płakać nad losem swoich bohaterów. Grany przez Toma Hulce Mozart nie ma w sobie nic specjalnie wielkiego, jego urok jest urokiem wioskowego głupka, jego szaleństwo ma więcej wspólnego z błazenadą niż ekstrawagancją. Salieri - obdarzony obwisłą i nabzdyczoną twarzą Fahrida Murraya Abrahama - uśmiecha się tylko obłudnie lub zaciska usta w grymasie nienawiści. Strategią reżyserką okazuje się być tutaj przede wszystkim ironia, dzięki czemu koturnowość typowa dla filmów kostiumowych zostaje zastąpiona atmosferą farsy. Ładunek emocjonalny wciąż jest bardzo silny, ale strącenie historycznych figur z piedestału i wzięcie wszystkiego w nawias nie pozwala "Amadeuszowi" popaść w histerię czy patos.

Opowiadać przez ponad dwie i pół godziny o sztuce, pasji, miłości, nienawiści i niezbadanych wyrokach losu w sposób równie lekki, co przejmujący to zadanie dla największych. Deszcz nagród, jaki Forman otrzymał za "Amadeusza", utwierdził jego pozycję w panteonie światowego kina. Po ponownym obejrzeniu filmu jestem pewien, że nie było wtedy mowy o żadnej pomyłce.

9/10

Zobacz zwiastun filmu "Amadeusz":

Chcesz pójść do kina, a nie wiesz gdzie i o której możesz obejrzeć wybrany przez siebie film? Sprawdź nasz repertuar kin!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: MozArty | USA | forman
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy