"Zombie Express" [recenzja]: Srebrna strzała i żywa śmierć

Kadr z filmu "Zombie Express" /materiały dystrybutora

Chociaż polski tytuł filmu Yeon Sang-ho jest wręcz epicko tandetny, to przynajmniej trafnie podsumowuje jego zawartość. Znajdziemy w nim zarówno żywe trupy, które w amoku szczerzą zakrwawione zęby i wybałuszają zasnute bielmem oczy, jak i pociąg, który pędzi przed siebie wraz z tłumem przerażonych pasażerów. To prosta, ale mocna mieszanka: niebezpieczeństwo i szybkość dają w rezultacie stężoną dawkę adrenaliny.

Srebrna strzała ekspresu mknie przez Koreę Południową, a wokół trwa czas apokalipsy. Kraj jest w ruinie. Zamaszyste panoramy pokazują zdewastowane i zadymione miasta. Po ulicach i halach dworców błąkają się hordy zombie, które na widok ludzi rzucają się przed siebie z determinacją drużyny rugby. Wygląda to ponuro, ale nie jakoś szczególnie strasznie.

Yeon nie kreuje atmosfery grozy i nie próbuje szokować, zamiast tego stawia na tempo akcji i rozmach. Jego film jest nie tyle horrorem, co katastroficznym widowiskiem, w którym grupa pechowców musi zmagać się z rozszalałym żywiołem i oporną materią.

Główną zaletą "Zombie Expressu" jest to, że w pełni zostaje w nim wykorzystany potencjał, jaki stwarza niewygodna przestrzeń pociągu. Bohaterowie prawie nieustannie biegają między wagonami, zasuwając za sobą drzwi, które mają odgrodzić ich od wzburzonej fali zombie. Zdarza się też, że metodycznie przebijają się przez zastępy potworów, podobni do postaci ze staroszkolnych gier komputerowych. Innym razem przemykają się w ciemności po półkach na bagaże, uważając, aby nie wydać jakiegokolwiek odgłosu i w ten sposób nie ściągnąć na siebie niebezpieczeństwa. Przez większość czasu widać za oknami rozedrganą smugę krajobrazu, która przypomina o kolejnych pokonywanych kilometrach i przyprawia o lekkie zawroty głowy.

Reklama

Ten imponujący spektakl traci jednak na mocy w momentach, kiedy dochodzą do głosu międzyludzkie relacje. Chociaż w pociągu znajduje się przynajmniej jeden bardzo zły człowiek, to spora część bohaterów wydaje się wyjęta z jakiegoś bezwstydnie kiczowatego filmu familijnego. Dwie trzymające się razem staruszki, gbur i jego ciężarna, zołzowata żona, którzy mimo ciężkich charakterów potrafią okazywać sobie czułość, zabiegany menedżer i jego córeczka, dla których plaga staje się bodźcem do zadzierzgnięcia więzi - oni wszyscy wnoszą do filmu trudną do przetrawienia ilość sacharyny.

Jako że główna oś fabularna oparta jest na tych dwóch ostatnich postaciach, kulminacja przynosi triumf rodzicielskiej miłości. Mimo że reżyser traktuje konwencję kina grozy lekko i instrumentalnie, trudno nie poczuć wtedy przykrego dysonansu. Z jednej strony dostajemy bowiem obrazy poranionego, rozpadającego się ciała, a z drugiej - sentymentalną retrospekcję, której towarzyszą niebiańskie światło i wygrywana na pianinie melodia.

6,5/10

"Zombie Express", reż. Sang-ho Yeo, Korea Południowa 2016, dystrybutor: Mayfly, premiera kinowa: 20 stycznia 2017 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Zombie Express
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy