"Zabójczyni" [recenzja]: Galeria wuxia
Zabójczyni (Shu Qi) kluczy między drzewami, kryje się w cieniu, podgląda i podsłuchuje ludzi zza falujących zasłon. Zazwyczaj milczy, cały czas pozostaje skupiona i gotowa; jej postać emanuje nienachalną charyzmą. Kiedy atakuje, robi to szybko i skutecznie - pewnym i płynnym ruchem, który jest jak montażowe cięcie na końcu sceny.
Na polecenie demonicznej mniszki bohaterka dokonuje zamachów w Chinach rządzonych przez dynastię Tang. Pewnego dnia, w ramach ćwiczenia z bezwzględności i posłuszeństwa, zostaje oddelegowana do zgładzenia swojego kuzyna, którego miała niegdyś poślubić. Chociaż pokornie wyrusza na misję, to z czasem zaczyna zdradzać coraz więcej emocji i wątpliwości: czy naprawdę potrafi zmienić siebie w narzędzie, w kierowany cudzą ręką sztylet?
Polityczne rozgrywki, węzły gordyjskie władzy i miłości, sekrety i pojedynki. Chociaż fabuła filmu Hou Hsiao-hsiena nie wydaje się bynajmniej błaha, to pozostaje dziwnie zamglona, śledzenie jej utrudniają liczne niedopowiedzenia i narracyjne elipsy. Seansowi towarzyszy paranoiczne przeczucie, że gdzieś poza kadrem toczy się szerzej zakrojona i dużo bardziej skomplikowana intryga.
Ponadto od historii odwraca uwagę wyrafinowana warstwa audiowizualna: wystudiowane kadry, potoki jaskrawych kolorów, natrętne dźwięki przyrody, które są kontrapunktowane uderzeniami w bęben. "Zabójczyni", słusznie uhonorowana w Cannes nagrodą za reżyserię, jest filmem formalistycznym w najlepszym znaczeniu tego słowa.
"Zabójczyni" stanowi hołd złożony produkcjom wuxia, opowiadającym o nadludzko silnych i lekkich jak piórko mistrzach miecza i adeptach sztuk walki. Jest to jednak hołd dość przewrotny, taki, który wybebesza popularną konwencję, aby wydobyć z niej ukryte piękno. Hou, tajwański mistrz kina artystycznego, zamiast na adrenalinę stawia na spokój. Ujęcia są długie i z reguły statyczne. Momentów przemocy jest niewiele, a do tego zostają pokazane we fragmentaryczny sposób - walczące postacie raz po raz wychodzą zza ramę kadru, spoza której dobiegają szczęk broni białej i jęk konających. Mimo to każda kolejna scena niesie ze sobą nową porcję atrakcji: majestatycznych krajobrazów, wypełnionych ozdobami wnętrz czy starodawnych strojów. Hou pozwala przyglądać się temu wszystkiemu bez zbędnego pośpiechu, jak wystawionym w galerii dziełom sztuki.
"Zabójczyni" budzi skojarzenia z "Tylko Bóg wybacza" Nicolasa Windinga Refna. Chociaż filmy te wyrastają z różnych tradycji, to łączą je transowy rytm, introwertyczni protagoniści, ekscentryczne podejście do kina gatunków, a przede wszystkim pewien chłodny fetyszyzm. W obu na pierwszym planie znajdują się gesty, przedmioty i popkulturowe ikony. Oba odmawiają widzom emocjonalnego zaangażowania, oferując w zamian czystą estetyczną przyjemność.
8/10
"Zabójczyni" (Nie yin niang), reż. Hou Hsiao-hsien, Tajwan, Hongkong, Francja, Chiny 2015, dystrybutor: Gutek Film, premiera kinowa: 18 marca 2015 roku.