"Zabójczy koktajl": Koktajl bez smaku [recenzja]

Karen Gillan w scenie z "Zabójczego koktajlu" /materiały prasowe

Na plakacie "Zabójczego koktajlu" widnieje napis "nowy Tarantino". Filmowi Navota Papushado bliżej jednak do klona "Johna Wicka". Prosta fabuła, neony, tajne organizacje, kodeks honorowy zabójców i wymyślna choreografia, w której dosłownie wszystko w rękach bohaterów staje się śmiercionośną bronią. Rzecz w tym, że aspekty te bawiły w serii z Keanu Reevesem i niektórych filmach, które zainspirowała, m.in. "Atomic Blonde", a "Zabójczy koktajl" tylko nuży.

Sam (Karen Gillan) jest płatną zabójczynią na usługach tajemniczej Firmy, kontrolującej wszystko i wszystkich. Niestety, dziewczyna ma pecha - w jedną noc zabija nie tę osobę, co trzeba i traci pokaźną ilość gotówki swoich pracodawców. Na Sam zostaje wydany wyrok śmierci. Kobieta postanawia za wszelką cenę uratować siebie oraz Emily (Chloe Coleman) - ośmioitrzyczwartelatkę, którą los postawił na jej drodze. Zabójczyni będzie musiała prosić o pomoc swoją dawno niewidzianą matkę Scarlet (Lena Headey), która uczyła ją fachu, a później porzuciła.

Reklama

Mogło być ekscytująco, mogło być krwawo, mogło być feministycznie - wyszło blado. Zawodzą sceny akcji. Pierwsze dwie jeszcze się bronią. Bijatyka w kręgielni ma swój rytm i kilka ciekawych zabiegów formalnych. Podobnie starcie mającej chwilowy niedowład rąk Sam z trójką nieporadnych i pokiereszowanych "karków" w poczekalni szpitala - tutaj namacalny jest komediowy potencjał "Zabójczego koktajlu". Niestety, kolejne strzelaniny wydają się zrealizowane według zużytych szablonów. Im dalej w las, tym więcej trupów, więcej broni, więcej śmierci ukazywanej w zwolnionym tempie. Tylko emocji brak, szczególnie w pozbawionym serca finale.

Jeszcze gorzej jest, gdy twórcy starają się budować świat swoich bohaterów lub relacje między nimi. Widać kolejne inspiracje "Johnem Wickiem". Tam zabójcy posługiwali się własną walutą, a pomoc w różnych zakątkach świata świadczyła im sieć hoteli Continental. W "Zabójczym koktajlu" bohaterka szuka wsparcia u grupy bibliotekarek handlujących bronią. Proces jej weryfikacji to jedna z gorzej napisanych scen tego roku - usilnie starająca się być cool, ostatecznie wypadająca w najlepszym wypadku niezręcznie.

Karen Gillan potrafiła uczynić będącą w połowie maszyną Nebulę jedną z najbardziej ludzkich postaci kinowego uniwersum Marvela. Tymczasem Sam w jej wykonaniu wydaje się robotem, który czasem czuje potrzebę zachowania się jak człowiek, ale nie bardzo mu to wychodzi. Każda kwestia padająca z ust aktorki to bolesna ekspozycja podana beznamiętnym tonem. Równie sztucznie wypada pojednanie Sam z matką. Światełkiem w otchłani obojętności okazuje się Chloe Coleman, której uwagi kilkukrotnie wywołują uśmiech na twarzy widzów.

"Zabójczy koktajl" to najsmutniejszy rodzaj filmu rozrywkowego. Cały czas stara się być fajny i popisuje się, chociaż ostatecznie nie ma nic ciekawego do zaproponowania. Nie jest to co prawda dzieło tak koszmarne jak dostępna w serwisie Amazon "Jolt", ale ostatnia pozycja w filmografii Papushado jest totalnie nijaka i umyka z głowy zaraz po seansie. Lepiej jeszcze raz obejrzeć "Atomic Blonde".

4/10

"Zabójczy koktajl" (Gunpowder Milkshake), reż. Navot Papushado, Francja/Niemcy/USA 2021, dystrybucja: M2 Films, premiera kinowa: 27 sierpnia 2021 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama