"Zabójczy kochankowie": Sława albo śmierć [recenzja]

Kadr z filmu "Zabójczy kochankowie" /materiały prasowe

"Dlaczego nas obserwujesz?" - pyta Dean (Jake Manley) zakładniczkę, chcąc się dowiedzieć, co sprawia, że kobieta została fanką ich szalenie kontrowersyjnego profilu w mediach społecznościowych. W jej odpowiedzi tkwi gorycz, frustracja oraz bezradność. "Czuję, że sama niewiele mogę zmienić. Po studiach artystycznych nie mogłam znaleźć pracy. Teraz chcą zamknąć moją firmę, natomiast jej siedzibę przenieść za granicę, bo tak jest taniej, a przecież ja wciąż mam do spłacenia kredyty zaciągnięte przed laty". Elle (Amber Riley), przeciętna Amerykanka z Głębokiego Południa, jest zmęczona Stanami Zjednoczonymi. Ma poczucie - jak zresztą wielu wyborców Donalda Trumpa - że elity i tak zwany establishment odebrały jej kraj, zaś tradycyjne wartości wyznawane od pokoleń oraz konserwatywny styl życia zastąpiły lewicowym liberalizmem. Nic dziwnego, że aż takie wrażenie zrobiła na niej para wyrzutków buntująca się przeciwko nowemu status quo.

Arielle (Bella Thorne), znudzona i zmęczona Florydą nastolatka, pragnie wyrwać się z zabitej dechami dziury i zamieszkać w Los Angeles, mieście blichtru oraz światowej stolicy celebrytów. Dziewczyna pracuje w staromodnej przydrożnej knajpie. Odkłada wszystkie zarobione pieniądze, by móc spełnić swe największe marzenie. "Od zawsze wiedziałam, że będę sławna" - przyznaje już w pierwszej scenie, zwracając się wprost do widza, przełamawszy uprzednio czwartą ścianę. Mieszka z matką i agresywnym chłopakiem kobiety.

Gdy tylko kamera przekracza próg tego domu, od razu wiadomo, co to za miejsce. Nie przelewa się tu ani jeśli chodzi o kasę, ani tym bardziej o uczucia. Młodej rebeliantce wpada w oko wspomniany już Dean, który jest obecnie na zwolnieniu warunkowym. Choć ich związek rozkwita, dla niej to za mało. Problemów jest wciąż za dużo. Niewiele potrzeba, by czara goryczy się przelała: kilka niepotrzebnych uwag z ust koleżanek, protekcjonalny ton klientki czy nagłe zniknięcie wszystkich jej zaskórniaków, które najprawdopodobniej ukradł kochanek matki. Gdy więc któregoś dnia, właściwie w obronie własnej, zabijają ojca Deana, zrzucając go ze schodów, nie ma już odwrotu. Trzeba uciekać.

Chłopak wie, że to nie jest dobry pomysł, ale i tak bierze udział w całej tej chucpie. Para - jak na ludzi szukających lepszego życia przystało - wyrusza na Zachód, prosto do słonecznej Kalifornii, bo być może tam będzie im łatwiej. Podróżując wzdłuż granicy, napadają na stacje benzynowe i markety. Wszak muszą się jakoś utrzymać. To jednak nie wszystko. Arielle, w pogoni za sławą i sukcesem gotowa na wszystko, nagrywa ich występki, a następnie umieszcza je w sieci. Jemu nie w smak takie zachowanie - nie trzeba być geniuszem, że to praktycznie podrzucanie tropów wymiarowi sprawiedliwości. Ona jednak tłumaczy mu, że są nie do namierzenia, bo używa w telefonie specjalnej aplikacji blokującej jej IP (ta jedna kwestia wystarczy, by zrozumieć, że im dalej w las z tymi bohaterami, tym mniej logiki).

Reklama

Joshua Caldwell, reżyser filmu "Zabójczy kochankowie" (2020), nawet nie udaje, że nawiązuje do klasyków gatunku z ery amerykańskiej kontestacji, w jednej ze scen nazywając swych protagonistów "współczesnymi Bonnie i Clyde w epoce mediów społecznościowych". Nie tylko słynny gangsterski duet z lat trzydziestych zostaje tu przywołany. Czuć bowiem również nawiązania do "Badlands" (1973) Terrence'a Malicka, ale i do znacznie nowszych tytułów: od "Spring Breakers" (2012) Harmony'ego Korine'a po "Assassination Nation" (2018) Sama Levinsona. Sporo tu zatem przeestetyzowanych ujęć, spowolnionych zdjęć, rozedrganej, prowadzonej z ręki kamery starającej się złapać ostrość oraz neonowo-cukierkowej estetyki, na czele z kostiumami i scenografią.

Wyjęta spod prawa nastolatka uległa negatywnemu wpływowi mediów społecznościowych, używając ich nie tak, jak należy. Chcąc zdobyć sławę, o której cały czas mówi, nie cofnie się przed niczym, nawet przed zabiciem człowieka. Czyżby klikalność miała większe znaczenie niż ludzkie życie? Najwyraźniej tak. Liczą się polubienia i serduszka, a te równają się forsie. Przemoc rodzi obserwujących oraz zainteresowanie. Arielle zdaje sobie z tego sprawę po raz pierwszy, gdy ktoś ze znajomych publikuje w internecie wideo, na którym bije jakąś dziewczynę podczas imprezy. Ameryka, jak się okazuje, potrzebuje takich buntowników.

Problem niestety w tym, że Caldwell jedynie zarysowuje temat, nie potrafiąc go odpowiednio rozwinąć. A przecież reżyser miał okazję, by zastanowić się, a nawet potępić zjawisko przemocy w mediach społecznościowych. Trudno tymczasem nie oprzeć się wrażeniu, że autor - zwłaszcza w szalenie nieodpowiedzialnym finale - legitymizuje zachowanie pary bohaterów. Może to zakończenie jest w gruncie rzeczy ironiczne, ale Arthura Penna, twórcę filmu "Bonnie i Clyde" (1967), oskarżano o to, że jego obraz jest w istocie apoteozą agresji i pogwałcenia prawa. Czy zatem "Zabójczym kochankom" można zarzucić to samo?

3/10

"Zabójczy kochankowie" (Infamous), reż. Joshua Caldwell, USA 2020, premiera VOD: 9 kwietnia 2021 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy