"Zabij to i wyjedź z tego miasta": Ucieczka do przeszłości [recenzja]

Kadr z animacji "Zabij to i wyjedź z tego miasta" /materiały prasowe

Seans "Zabij to i wyjedź z tego miasta", pierwszego długometrażowego filmu w dorobku Mariusza Wilczyńskiego - uznanego twórcy animacji, jest specyficznym doznaniem z racji rozstrzału emocji, jaki mu towarzyszy. Przez większość czasu będzie fascynował brzydotą przedstawionego świata, by nagle uraczyć nas nutą melancholii. Jeśli w jednej scenie na twarzy widza pojawia się uśmiech, to w następnej najpewniej szybko z niej zniknie. Twórcy udała się rzecz niezwykła. Niejednolitość jego dzieła i zawarte w nim elementy (które się wzajemnie negują) stanowią o jego wielkości.

Wilczyński przedstawia kilka mniej lub bardziej powiązanych ze sobą historii. Jest jego animowany awatar - twórca filmów, który musi pogodzić się z osobistą stratą i w tym celu wraca do dawnych czasów - nie zawsze tych lepszych. Jest kilkuletni Janek (Maja Ostaszewska), jego znerwicowana matka (Krystyna Janda) i średnio nim zainteresowany ojciec (Andrzej Chyra). Jest para staruszków (Irena Kwiatkowska oraz wcielający się w jedną rolę Andrzej Wajda i Marek Kondrat). Oprócz nich wiele innych postaci, ludzkich i zwierzęcych, wyjętych ze wspomnień, książek i filmów, wypełniających świat artysty. Każde z bagażem swoich pragnień, tragedii i nerwic.

Reklama

Projekcja może się okazać podróżą do przeszłości także dla części widzów. Wśród obsady dubbingowej znajdziemy wiele znamienitych dla polskiego kina (i nie tylko) osób, których od jakiegoś czasu nie ma już wśród nas. W filmie usłyszymy (często dzięki wykorzystaniu materiałów z innych projektów) wspomnianego Andrzeja Wajdę, a także Tomasza Stańkę, Janusza Kondratiuka, a nawet Irenę Kwiatkowską i Gustawa Holoubka. Pojawia się także Tadeusz Nalepa, zmarły w 2007 roku muzyk i przyjaciel Wilczyńskiego, którego choroba stanowi jeden z wielu wątków filmu, natomiast muzyka uzupełnia kolejne sceny.

Uwzględnienie owych głosów przeszłości poniekąd może wyjaśniać fakt, że Wilczyński rozpoczął pracę nad "Zabij to i wyjedź z tego miasta" 14 lat temu. Projekt początkowo miał być kolejnym krótkim metrażem, ale z biegiem czasu ewoluował i rozrastał się. Wynikiem długoletniej pracy jest swego rodzaju strumień świadomości, pozbawiony jednolitej narracyjnej struktury na poły pamiętnik, na poły obserwacja polskiej rzeczywistości.

Wilczyński wykorzystuje archiwalne nagrania prawdziwych rozmów lub je rekonstruuje (np. jego odwiedziny u matki), by następnie przejść do świetnie rozpisanych scenek rodzajowych (pertraktacje ze znudzoną ekspedientką w sklepie lub ciąg pochwał i żalów pod adresem twórców krzyżówek) i zaraz potem do obrazów ociekających surrealizmem. Z jednej strony szarość PRL-owskiej rzeczywistości, z drugiej traumatyczna anegdota o nieudanym pokazie slajdów z myszką Fiki-Miki, a z kolejnej - karpie oprawiające ludzi na Święta.

Wymieszanie tak wielu tonacji nie skutkuje chaosem, niemniej jednak czyni z filmu Wilczyńskiego seans niezwykle trudny i wymagający ciągłego skupienia, od którego wielu zapewne odbije się po kilku minutach projekcji. Warto jednak wejść w świat "Zabij to i wyjedź z tego miasta". Jest to dzieło wewnętrznie sprzeczne, bardzo osobiste i jednocześnie uniwersalne. Straszne, smutne, okrutne i zabawne, groteskowe i realistyczne. Wszystkie te niepasujące elementy składają się na film, jakiego nigdy wcześniej nie mieliśmy okazji obejrzeć.

8/10

"Zabij to i wyjedź z tego miasta", reż. Mariusz Wilczyński, Polska 2019, dystrybucja: Gutek Film.

***
Film był prezentowany podczas Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Nowe Horyzonty 2020.

 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Zabij to i wyjedź z tego miasta
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy