Z motyką na słońce
"Prawo zemsty", reż. F. Gary Gray, USA 2009, Best Film, 108',premiera kinowa 27 listopada 2009 roku.
Czy dorabianie się kosztem cudzego nieszczęścia jest złe? A obsadzanie na wysokich państwowych stanowiskach imbecyli? Tuszowanie przewinień urzędników przed prasą? Tak, tak i jeszcze raz tak.
Czarno-biały podział świata na winnych i ofiary przedstawiony w "Prawie zemsty" jest może banalny, ale byłabym totalnym bufonem, gdybym nie przyznała, że folguje naszym ukrytym pragnieniom. Taka już nasza słabość, że w kinie chcemy od czasu do czasu dać upust emocjom: kląć na morderców i skorumpowanych urzędników, a kibicować mającym odwagę mścić się na własną rękę ofiarom.
Reżyser "Prawa zemsty" Gary Gray doskonale tę słabość zna i to na niej oparł swój najnowszy film. Stworzył kolejną już w kinie postać mściciela - Clyde'a Sheltona (Gerard Butler), który w imieniu swoim, świata i naszym także, poza prawem, rozprawia się z mordercami żony i córki. Niestety, problem Graya polega na tym, że choć perfekcyjnie namierzył cel zbiorowej nienawiści, do jego zestrzelenia użył fatalnej broni. Celem jest obojętny na prawdę, przejęty jedynie statystykami skuteczności w zamykaniu domniemanych zabójców (nawet tych niewinnych) amerykański wymiar sprawiedliwości, fatalna broń to hołdująca dokładnie wszystkim grzechom hollywoodzkich filmów sensacyjno-łzawa konwencja.
Ile razy widzieliście już na ekranie, jak zaharowany karierowicz nawraca się na życie rodzinne wybierając zamiast kolejnego zlecenia koncert muzyczny dziecka? A ile razy byliście chwytani za serce, gdy w akcji zamiast błyskotliwego skurczybyka (najczęściej policjanta, tu prokuratora) ginie jego bogu ducha winny asystent? Ale wadą tego filmu nie są nie tylko powtarzalność i klisze. Jakby kino nie mogło obyć się bez nieustannej strzelaniny i wysadzania świata w powietrze, "Prawo zemsty" przechodzi ni stąd ni zowąd od klasycznego dramatu więziennego do totalnie niewiarygodnego science-fiction.
W świecie Gary'ego Graya siedząc za kratkami można sparaliżować pół miasta, konstruować bomby z napalmu i podkładać je pod - za przeproszeniem - cztery litery ważniaków ze służb specjalnych. Fakt, takie chwyty bywają ujmujące. Kanał, który Andy Dufresne (Tim Robbins) kopał latami w "Skazanych na Shawshank" pod murami więzienia, wciskał w kinowy fotel. Magiczne sztuczki, którymi karmią nas twórcy "Prawa zemsty", skłaniają raczej niestety, by się z niego ewakuować.
4/10