Reklama

"Z dala od zgiełku" [recenzja]: Siła kobiety

Czytając klasyczną naturalistyczną powieść Thomasa Hardy’ego, Thomas Vinterberg zwrócił uwagę na swoje ulubione tematy: dominację instynktów nad rozumem, panikę wywołaną zaburzeniem ról społecznych i odwieczne starcie człowieka z naturą.

Czytając klasyczną naturalistyczną powieść Thomasa Hardy’ego, Thomas Vinterberg zwrócił uwagę na swoje ulubione tematy: dominację instynktów nad rozumem, panikę wywołaną zaburzeniem ról społecznych i odwieczne starcie człowieka z naturą.
Carey Mulligan w filmie "Z dala od zgiełku" /materiały dystrybutora

Angielskie wichrowe wzgórza mają w tym filmie niewiele z romantycznego krajobrazu. Filmowane okiem wieloletniej współpracowniczki reżysera, Charlotte Bruus Christensen, przypominają raczej skandynawskie klify z kina Dogmy. Są skąpane w zimnych kolorach, ukazywane częściej z perspektywy żabiej, przez co demonstrują swój ogrom i grozę, a także niedopowiedziane - kiedy kamera podjeżdża do urwiska, nie pokazuje, jak jest wysokie, zatrzymuje się przed przepaścią, co jest wyraźną zapowiedzią nadchodzącej tragedii. I jak to w filmach Vinterberga bywa - nadejście tej jest nieuniknione.

Reklama

W kinie reżyserów Dogmy na ludzkie życie składała się kawalkada upokorzeń, niespełnienia, złych wyborów, błędnie zinterpretowanych zasad narzucanych przez religię i społeczeństwo. W "Z dala od zgiełku" słychać wyraźne echa tego podejścia. Bohaterką jest tu Bathsheba Everdene (dojrzała, świadoma rola Carey Mulligan), rozważna i mało romantyczna, która niespodziewanie zalicza klasową promocję. Stając na czele gospodarstwa jako panna, próbuje wyrobić sobie posłuch wśród parobków, jednocześnie starając się, a to zagłuszyć, a to rozbudzić potrzeby serca (i ciała).

Konstrukcja głównej bohaterki - po której nazwisko nosi heroina "Igrzysk śmierci", Katniss Everdeen - jest zresztą w filmie najciekawsza. Vinterberg pokazuje ją jako sufrażystkę, która w XIX-wiecznym, patriarchalnym społeczeństwie próbuje obejść się bez mężczyzny. Jest tu kilka smakowitych scen, będących też aktualnym komentarzem do współczesności. Jak choćby ta, w której Bathsheba na pytanie absztyfikanta, czy bardziej go lubi, czy jednak szanuje, odpowiada, że trudno jest jej mówić o swoich uczuciach językiem, który wymyślili mężczyźni. Vinterberg nie naraża swojej bohaterki na społeczny ostracyzm - ten temat wydaje mu się zużyty. Ciekawsze jest to, jak przegrywa ona sama ze sobą. Tak bardzo pogardza słabymi kobietami, dającymi się nabrać na czarowanie mężczyzn. Sama jednak padnie ofiarą instynktu, jako silna dając się uwieść silniejszemu mężczyźnie.

Poniekąd w świecie Vinterberga przegrywają wszyscy: ci, którzy nie potrafią walczyć o miłość, jak i ci, którzy gotowi są walczyć o nią do ostatniej kropli krwi. To poprzez fatalizm interesująco łączy reżyser uniwersa powieści Hardy’ego i swoich wcześniejszych filmów, nie tylko z okresu Dogmy. Jeśli czegoś można żałować, to wierności literackiemu oryginałowi. W XIX wieku, kiedy książka miała premierę, zastosowane w niej rozwiązania fabularne nie budziły sprzeciwu. W ówczesnym świecie powroty zmarłych zza światów i niewiarygodne zbiegi okoliczności trudniej było zweryfikować niż dziś. Pewne narracyjne wolty domagają się tu aktualizacji. Podobnie można ocenić doklejone zakończenie, chociaż w tym wypadku resztę historii można dopisać sobie samemu niekoniecznie w kluczu hollywoodzkim. Bo czy po dwóch godzinach filmu damy się nabrać na to, że w życiu przeplatanym małymi radościami i dużymi niepokojami nagle zagości wyłącznie szczęście?

7/10

"Z dala od zgiełku", reż. Thomas Vinterberg, USA/Wielka Brytania 2015, dystrybutor: Imperial Cinepix, premiera kinowa: 17 lipca 2015 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Z dala od zgiełku
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy