"Yuli": Billy Elliot z Kuby [recenzja]

Kadr z filmu "Yuli" /materiały prasowe

"Yuli" to poruszająca opowieść o życiu Carlosa Acosty - jednego z najwybitniejszych tancerzy baletowych ostatnich dekad. Historia Kuby, rasizmu, biedy, samotności i determinacji.

Film stanowi mieszankę dokumentu, fabuły i przedstawienia baletowego w jednym. Scenariusz autorstwa Paula Laverty'ego opiera się o autobiografię Acosty. Zarówno Laverty'ego, jak i reżysera Icíara Bollaína najbardziej interesują wątki kubańskie. Piękne zdjęcia, skupienie się na dzieciństwie tancerza - sprytny chwyt, by czterdziestoletni Acosta (w tej roli Acosta we własnej osobie), reżyserował w Hawanie sztukę baletową opartą na jego życiu - to wszystko ma sprawić, byśmy w Kubie się zakochali. A to - umówmy się - nie jest trudne.

Reklama

Mimo starań jednak, "Yuli" trochę ów obraz ubarwia. Tym bardziej, że Bollaín i Laverty wplatają wątki dramatycznej sytuacji ekonomicznej kraju, skrajnej biedy i desperacji mieszkańców, by uciec za granicę. Wątki te pojawią się raczej w prasie i telewizji, oglądanej przez bohatera niż w stylistyce zdjęć. Kuba to dla nich mimo wszystko magiczne miejsce, pełne kolorów, światła, muzyki i starych samochodów.

Acosta wychował się w slumsach Hawany jako jedenaste, najmłodsze dziecko mieszanej pary - Hiszpanki i czarnoskórego potomka kubańskich niewolników. W filmie poznajemy jedynie dwie starsze siostry Acosty (Yuli to przydomek nadany mu przez ojca na cześć wojownika). "Yuli" raczej sugeruje biedę, niż ją pokazuje. Ta zostaje złagodzona poprzez zdjęcia.

A Acosta doświadczył skrajnej biedy, choroby psychicznej siostry, depresji matki, brutalności ojca, samotności i nietolerancji związanej ze swoim kolorem skóry, nawet od najbliższej rodziny matki. Bollaína i Laverty'ego interesuje głównie relacja Acosty z ojcem. To na niej skupia się wystawiana przez dorosłego Acostę sztuka. Relacja niezwykle silna i trudna.

Inaczej niż w "Billym Elliocie" to ojciec zmusił syna do baletu, bo w tym upatrywał jego szansy na wyrwanie się z piekła biedy Hawany. Acosta jako dziecko (fantastyczny, pełen energii Edlison Manuel Olbera Nuñez) nienawidził baletu. Długie dojazdy do prestiżowej szkoły, potem zsyłka do internatu, gdzie nigdy nie widywał rodziców. Na swojej drodze spotkał jednak nauczycielkę, która widziała drzemiący w chłopaku ogromny talent i pomimo jego kolejnych buntów, dopingowała i dawała kolejne szanse.

Ów talent zagwarantował mu złoty medal na najważniejszym konkursie baletowym i prestiżowe kontrakty z najlepszymi grupami baletowymi m.in. w Londynie, gdzie mieszka do dziś z żoną i dziećmi. Acosta porównywany był do Barysznikowa i Nuriejewa - dwóch najwybitniejszych tancerzy baletowych XX wieku - ze względu na swoją atletykę i niezwykłą grację. To Acosta przewietrzył konserwatywny (i rasistowski) światek baletu, przyjmując rolę Romea w balecie "Romeo i Julia", jako pierwszy czarnoskóry tancerz.

Najsłabiej wypada właśnie okres, w którym Acosta wyjeżdża za granicę. Szkoda, bo to bardzo interesujący czas. Czas jego dojrzewania do bycia artystą, mierzenia się z niesamowitym poczuciem samotności, powrotem do kariery po pechowym wypadku, niemocą odnalezienia się w roli emigranta.

Bollaín i Laverty - trochę z konieczności (film ma przecież swoje granice czasowe), a trochę ze wspomnianej miłości do Kuby - przemykają szybko po tych wątkach, jedynie je zaznaczając. Najdłużej skupią się na kilku miesiącach, które Acosta spędził po wypadku w Hawanie, rozważając zamknięcie kariery.

"Jestem chyba jedynym Kubańczykiem, który chce tutaj zostać"- mówi Acosta, gdy dowiaduje się, że jego najlepsi przyjaciele budują tratwę, by uciec z kraju. "Yuli" to przejmująca opowieść o trudnej relacji ojca z synem, historia samotności i tęsknoty emigranta. Na dokładkę dostajemy próbkę baletu z najwyższej półki. Trudno nie być usatysfakcjonowanym.

7/10

"Yuli", reż. Icíar Bollaín, Wielka Brytania, Niemcy, Hiszpania 2018, dystrybutor: Aurora Films, premiera kinowa: 2 sierpnia 2019 roku.


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy