"Wywiad z Bogiem" [recenzja]: Pogadanka

Kadr z filmu "Wywiad z Bogiem" /materiały prasowe

"Wywiad z Bogiem" Perry'ego Langa to kolejny przedstawiciel fali filmów religijnych zapoczątkowanej przez trylogię "Bóg nie umarł". Niewierzących one raczej nie nawrócą, ale chyba nie taka jest ich rola. Najważniejszy jest w nich temat. Wykonanie stanowi kwestię drugorzędną - o czym i tym razem boleśnie przekonują się widzowie.

Dziennikarz Paul Asher (Brenton Thwaites) po powrocie z Afganistanu nie potrafi uporządkować swojego życia. Jego małżeństwo rozpada się, a on sam przechodzi kryzys wiary. Nieoczekiwaną pomocą może okazać się seria wywiadów z mężczyzną (David Strathairn), który podaje się za Boga. Początkowo sceptyczny Asher w czasie rozmowy zaczyna podejrzewać, że nieznajomy może nie kłamać co do swojej tożsamości...

Od zawartej w "Wywiadzie z Bogiem" łopatologii boli głowa. Wystarczy przytoczyć jedną z początkowych scen. Na pierwszym planie siedzi smutna Sarah (Yael Grobglas), żona Ashera. W tle dziennikarz rozmawia przez telefon i nie zwraca na małżonkę uwagi. Wniosek jest oczywisty - w tym związku źle się dzieje.

Reklama

Ale reżyser chyba nie wierzy, że odczytamy ten komunikat. Bo w tym samym momencie kamera ukazuje nam ekran laptopa kobiety - a tam zdjęcia szczęśliwej pary, boleśnie kontrastujące ze sceną, którą właśnie oglądamy. Chwilę później na fotografiach zachodzi zmiana - Paul wciąż jest uśmiechnięty od ucha do ucha, ale Sarah robi minę zbitego dziecka. Wolałbym, by informacja, którą chcą przekazać twórcy, podawana była w subtelniejszej formie i nie była powtarzana kilka razy - szczególnie w ramach jednej sceny.

Większość filmu przedstawia wywiady Paula z podającym się za Boga mężczyzną. Ich długie rozmowy bardziej nadają się na sztukę teatralną lub słuchowisko. Tym bardziej, że reżyser nie korzysta z jakichkolwiek środków filmowych, by podbić emocje towarzyszące wywiadowi. Nawet tych najbardziej dosadnych, jak dramatyczna muzyka. Tylko proste ujęcie na Paula, kontrujęcie na mężczyznę, czasem plan ogólny. W tym momencie zadanie przykucia uwagi widza spoczywa wyłącznie na odtwórcach głównych ról i scenariuszu.

Zacznijmy od tekstu. Ten nie jest, niestety, najwyższych lotów. Obfituje w banały oraz rozmowy pozbawione wyraźnego celu. Dialogi obejmują głównie różne kwestie wiary, jednak nie szukajcie tutaj trudnych pytań, które zadawał między innymi Martin Scorsese w swoim "Ostatnim kuszeniu Chrystusa". Zamiast tego mamy średnio angażujące dywagacje na temat wolnej woli lub złych zdarzeń spotykających dobrych ludzi. Podobnie uproszczona jest konstrukcja postaci. W zasadzie nie posiadają one charakteru, a ich rola ogranicza się do zadawania pytań lub ogłaszania prawd. Natomiast sposób, w jaki twórcy traktują wątki zdrady małżeńskiej oraz (przede wszystkim) samobójstwa i syndromu stresu pourazowego, jest przedmiotowy.

Na szczęście na pokładzie jest David Strathairn - aktor tak zdolny, że nawet z reklamy leku na zgagę zrobiłby wzruszający monodram. Udaje mu się jakoś sprzedać swoją rysowaną grubą kreską postać, a nawet sprawić, że niektóre czerstwe riposty brzmią zabawnie. Gdyby naprzeciw Strathairna usiadł równie zdolny aktor, wtedy wrażenie po filmie mogłoby być lepsze.

Niestety, główną rolę w filmie otrzymał Brenton Thwaites. Kto widział "Bogów Egiptu" i piątą część "Piratów z Karaibów", ten wie, że nie należy się po nim spodziewać za wiele. W "Wywiadzie z Bogiem" jego brak umiejętności aktorskich doskwiera jeszcze bardziej. Wspomniane wcześniej filmy miałby być widowiskami (wyszło jak wyszło, ale to inna sprawa). Aktorzy byli jedynie dodatkami do kolejnych efektów specjalnych. W filmie Langa ciężar opowieści spoczywa właśnie na Thwaitesie. A ten nie daje sobie rady nawet z tak prostą postacią jak Paul. Wystarczy powiedzieć, że identycznym tonem odgrywa sceny radości, smutku i złości. Nie pomaga także fakt, że Asher - mimo intencji twórców - robi wrażenie skrajnie niesympatycznego gościa.

Film fabularny powinien mieć jakiś konflikt. W "Wywiadzie z Bogiem" mamy wewnętrzne rozterki głównego bohatera. Ale konfliktu w tym filmie nie ma. Zamiast dzieła dramatycznego otrzymujemy wykład - mówiący o sprawach ważnych w sposób skrajnie nieangażujący oraz nieco infantylny. Mnóstwo pytań, jeszcze więcej odpowiedzi, ale absolutnie żadnej refleksji. Najgorsze jest jednak to, że bohaterowie przez poziom scenariusza (i czasem, jak w przypadku Thwaitesa, aktorstwo) wydają się być robotami, deklamującymi swoje kwestie monotonnym głosem. Paradoksalnie najbardziej ludzkim z nich okazuje się Strathairnowski Bóg.

2/10

"Wywiad z Bogiem" ("An Interview with God"), reż. Perry Lang, USA 2018, dystrybucja: Kondrat-Media, premiera kinowa 19 kwietnia 2019 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy