Reklama

Wyśniony dom Willa

"Dom snów" ("Dream House"), reż. Jim Sheridan, USA 2011, dystrybutor Kino Świat, premiera kinowa 21 października 2011 roku.

Jim Sheridan od zawsze miał problem z tworzeniem w pełni pozytywnych portretów ojców. Czułość i opiekuńczość były równoważone przez agresję i chęć nadmiernego kontrolowania pozostałych członków rodziny. Wygórowane wymagania wobec siebie samych i otoczenia nie owocowały posiadaniem kontroli, ale narastaniem poczucia wewnętrznej słabości. Will Atenton (Daniel Craig) z najnowszego filmu irlandzkiego reżysera - "Dom snów", doskonale wpisuje się w powyższy schemat. Nie przekracza go nawet w momencie, kiedy walcząc o bezpieczeństwo swojej rodziny odkrywa, że sam staje się dla niej zagrożeniem.

Reklama

Jim Sheridan twierdzi, że woli, aby "Dom snów" określano mianem psychologicznego thrillera niż nazywano horrorem. Nic w tym dziwnego - w filmie brakuje napięcia, które pozwalałoby go wpisać w ramy wyznaczane przez drugi z wymienionych gatunków. Narracja rozwija się powoli, widz nie czuje się bezbronny, nie jest wciągany w meandry świata przedstawionego, którego nie rozumie i jakiego się boi.

Will (Daniel Craig) pojawia się na arenie wydarzeń w chwili, gdy rezygnuje z pracy w jednym z dużych wydawnictw. Nie będzie już zajmował się edytowaniem historii innych, ma zacząć pisać swoją własną. Przeprowadza się z żoną - Libby (Rachel Weisz) i dwiema córeczkami do starego domu na przedmieściach. Chcą wszystko zbudować od nowa. Ich zmaganiom przygląda się z domu naprzeciwko Ann Patterson (Naomi Watts). Libby maluje ściany i dekoruje pokoje. Dziewczynki grają na pianinie, odkrywają pokoiki w starej szafie i bawią się odnalezionymi tam zabawkami. Wszystko wygląda jak obrazek ze starej baśni. Wszystko jest idealne, niczym wyobrażenie o przeszłości, którą chcemy wyidealizować, żeby w naszych oczach stała się jeszcze piękniejsza. Bajki tego typu pękają jednak niczym bańki mydlane, kiedy nagle zderzą się z rzeczywistością. W filmie Jima Sheridana jest nią przeszłość domu, odkrywana z wolna przez bohaterów, stanowiąca rosnące zagrożenie dla ładu panującego w ich świecie.

Tajemnica, którą chciał ukryć przed nami reżyser filmu nie dotyczy tylko budynku i wydarzeń, które zaszły w nim przed laty. Rozgałęzia się na wszystkie poziomy narracji, zaczyna przeżerać dusze bohaterów i ściągać z ich twarzy maski, za którymi starali się ukryć. Przewrotka, która następuje w połowie historii zamienia realny świat w iluzję. "Dom snów" mógłby mieć wiele wspólnego z "Mechanikiem" (2004) Brada Andersona, ale rytm filmowej narracji ewoluuje w nieodpowiednią stronę. Po dojściu do punku kulminacyjnego, opowieść osiada na mieliźnie. Pojawia się coraz więcej niefortunnych, nieco pretensjonalnych zwrotów akcji i rozwiązań inscenizacyjnych. Nastrój filmu całkowicie rujnuje także muzyka. John Debney nie wyczuł atmosfery, jaką powinna być przesiąknięta historia tego typu. Skomponował ścieżkę dźwiękową, która doskonale ilustrowałaby tani melodramat, nie ma jednak nic wspólnego z psychologicznym thrillerem.

"Dom snów" sprawia wrażenie pośpiesznie zrealizowanej, nieprzemyślanej historii, która ma w sobie niewykorzystany potencjał. Jim Sheridan zgromadził na planie znakomitych aktorów, ale nie wprowadził ich w świat przedstawiony na tyle głęboko, by zaczęli nim żyć. Historia jest szyta zbyt grubymi nićmi, by mogła stać się wiarygodna. Jest raczej tandetna, kiczowata i opowiedziana w złym guście. Przywołuje co najwyżej wspomnienia filmu "Nasza Ameryka", zrealizowanego przez irlandzkiego reżysera w 2002 roku. Realizm magiczny kolejnej historii o dwóch siostrach ustąpił dziś miejsca taniej psychologii. Kino autorskie, o którym mówiliśmy dawniej w kontekście filmów Sheridana, usunęło się w cień, by zatriumfować mogła mainstreamowa papka. Zbyt miękka, niedosmażona, niesmaczna.

4/10


Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama