Zachodni świat laicyzuje się w zawrotnym tempie, natomiast serce Kościoła katolickiego bije dziś w Afryce, Ameryce Południowej i Azji, a nie w Europie, której katolicyzm jest już tylko zabytkową skorupą. Mimo to tajemnice Watykanu nie przestają fascynować pisarzy oraz filmowców. Oparty na powieści Roberta Harrisa obraz "Konklawe" wpisuje się w trend, który wyznaczył Paolo Sorrentino swoim genialnym serialem "Młody papież". Czy film zdobywcy Oscara Edwarda Bergera ma jednak głębię dzieła niepokornego Włocha?
- Po śmierci papieża kardynałowie z całego świata zjeżdżają się do Watykanu na konklawe, by wybrać nowego przywódcę Kościoła. Obradom przewodzi kardynał Lawrence, który ma czuwać nad ich sprawnym przebiegiem. Gdy zaostrza się walka dwóch wrogich frakcji, a na jaw zaczynają wychodzić kompromitujące tajemnice ich kandydatów, staje on przed dylematem. Zachować bezstronność i pozwolić wybrać osobę niegodną? Czy wbrew zasadom zaangażować się po jednej ze stron? A może poszukać trzeciego rozwiązania?
- W filmie występuje plejada znakomitych aktorów: Ralph Fiennes, Stanley Tucci, John Lithgow, Isabella Rossellini oraz polski aktor Jacek Koman.
- "Konklawe" w kinach od 8 listopada. Zobacz zwiastun!
Ceremonia wyboru papieża jest ostatnim świadectwem starego porządku świata z jego tajemnicą, hierarchią i umocowaniem w transcendencję. Odcięcie kardynałów od otoczenia w Kaplicy Sykstyńskiej, rozmodlony tłum zebrany na placu Św. Piotra i oczy milionów widzów wpatrzone w kolor dymu unoszącego się z komina tejże kaplicy - to wszystko jest zupełnie niewspółczesne i oderwane od cyklu naszej doczesności. Nie dziwi więc fascynacja tą tajemnicą i jej różnymi wymiarami.
Nie zamierzam oceniać "Konklawe" z pozycji teologa (takie jest moje formalne wykształcenie), bo nie jest to film kierowany do widza sticte katolickiego. Jestem przekonany, że teologowie, którzy dobrze orientują się w mechanizmie wyboru głowy Kościoła katolickiego będą mieli pole do rozbioru wielu scen filmu na czynniki pierwsze i analizowaniu ich pod kątem realizmu. "Konklawe" nie jest dokumentalnym filmem o wyborze papieża przez kolegium kardynalskie. Jest to artystyczna wizja wyboru papieża, widziana okiem pisarza, któremu bliżej do ateizmu, choć sam podkreślał przed premierą książki w 2016 roku, że kompletny ateista by nie mógł jej napisać.
Papież umiera niespodziewanie. Nie poznajemy jego imienia, ale można pewne elementy jego charakterystyki wpasować do pontyfikatu Franciszka. Dziekanem kolegium kardynalskiego jest Thomas Lawrence (Ralph Fiennes), który co prawda chciał złożyć na ręce papieża rezygnację z odpowiedzialnej funkcji, ale Ojciec Święty jej nie przyjął. Dlaczego? To jeden z kluczy do zagadki, którą na podstawie książki Harrisa sprawnie rozpisał Peter Straughan.
Wybór do jej adaptacji scenarzysty inteligentnie zawiłego "Szpiega" (2011) czy serialu o intrygach Henryka VIII "Wolf Hall" nie jest przypadkowy. Straughan dostał do przełożenia na język filmu thriller, który nie opiera się na wątku morderstwa czy kradzieży, a musi i tak trzymać w widza w napięciu. Kardynał Lawrence ma trudne zadanie, bo po śmierci koncyliacyjnego papieża uruchamia się wojna dwóch kościelnych frakcji. Liderem liberałów jest kardynał Bellini (Stanley Tucci), natomiast konserwatystów i reakcjonistów reprezentuje kardynał Tedesco (Sergio Castellitto). Lawrence’owi bliżej jest do tych pierwszych, ale jego żar walki o zmiany dawno już się wypalił. Chce też być bezstronnym urzędnikiem. Tyle, że po jednym z głosowań jego nazwisko niespodziewanie pojawia się w stawce o papiestwo. Jak to wszystko pogodzić?
Na domiar złego tuż przed konklawe pojawił się nikomu nieznany kardynał "in pectore", którym jest tajemniczy meksykański duchowny Benitez (Carlos Diehz) służący w... Kabulu. Mianem in pectore (w sercu) określa się hierarchę, którego tożsamość zna wyłącznie papież i to on (albo wyznaczona przez niego osoba) decyduje, czy ją ujawnić. Kardynałowie in pectore są zazwyczaj mianowani w krajach, gdzie otwarcie prześladuje się katolików. Jan Paweł II w taki sposób mianował czterech hierarchów. Nazwiska ostatniego nigdy nie ujawniono. Grzegorz XVI (1831-1846) mianował aż 37 kardynałów in pectore i jeden z nich, abp Giovanni Maria Mastai-Ferretti, został później papieżem Piusem IX.
Akcja "Konklawe" skupia się na frakcyjnych walkach kardynałów, którzy chcą, by ich skrzydło przejęło kontrolę nad drogą Kościoła. Nie ma tutaj mowy o duchowych aspektach wyboru głowy największego Kościoła na świecie. Jest czysta polityka, która niewiele różni się od tego, co oglądamy w kinie o grach politycznych w Waszyngtonie czy innych stolicach zachodnich krajów. Spiski, szantaże (pojawia się wątek nieślubnego dziecka, wychodzącego na prowadzenie po jednym z głosowań jednego z kardynałów) i frakcyjne rachuby - oto obraz zamkniętych w Kaplicy Sykstyńskiej purpuratów. Różni to "Konklawe" od seriali "Młody papież" i "Nowy papież" Paolo Sorrentino, który również postrzegał Kościół katolicki jako korporacje z makiawelicznymi demiurgami w centrum, ale przy tym nie zrezygnował z zajrzenia w głąb duchowości swoich bohaterów i nawet pokusił się o elementy metafizyczne. Paradoksalnie to krytyczny i w pewnych elementach antyklerykalny (choć w specyficznym włoskim duchu Federico Felliniego) serial Sorrentino trafniej diagnozował problemy współczesnego Kościoła katolickiego niż bezpieczne i dosyć wyważone "Konklawe", które najwidoczniej ma być trampoliną w hollywoodzkiej karierze niemieckiego zdobywcy Oscara za "Na zachodzie bez zmian".
Nie jest "Konklawe" filmem antyklerykalnym, ale na pewno stereotypowo gra kilkoma kartami. Nie fair jest stawianie wcielonego na siłę w dzieciństwie do Hitlerjugend Josepha Ratzingera z hierarchami świadomie romansującymi z komunizmem, co pojawia się w ustach jednego z purpuratów. Obraz polskiego arcybiskupa Janusza Woźniaka (Jacek Koman), który ma problemy z alkoholem jest na wskroś stereotypowy. Również gniewny monolog konserwatywnego kardynała Tedesco ostatecznie osuwa się w autoparodystyczny ton, w którym brakuje tylko gestykulacji diabolicznego Trumpa. Szkoda też, że duchowe rozterki kardynała Lawrence’a (sens służenia coraz mniej przyjaznej mu instytucji, etyczność korzystania z tajemnej wiedzy o rywalach podczas konklawe etc.) są ostatecznie potraktowane przyczynkowo i zdawkowo.
Sorrentino czy powracający w ostatnich latach do wielkich teologicznych tematów Martin Scorsese przekuliby ten materiał na głębszą dysputę. Twórcom "Konklawe" zależy tylko na trzymającym w napięciu politycznym thrillerze. Bliżej filmowi do "Autora widmo" Romana Polańskiego (również na podstawie książki Harrisa) niż nawet "Dwóch papieży" Fernardo Meirellesa, który może i był powierzchowny, ale patrzył na Watykan nie tylko z pozycji politycznych.
Nie zmienia to jednak faktu, że twórcy "Konklawe" odnoszą w swoich zamiarach sukces. "Konklawe" ma dobry rytm i wiarygodne twisty akcji. Na malowniczo odtworzonych w rzymskim studio Cinecitta watykańskich korytarzach czuć ciężar historii i do samego końca trudno przewidzieć wybór nowego papieża, co jest zasługą charyzmatycznych postaci nie tylko w pierwszy planie. Fiennes i Tucci nadają wszystkiemu ton, ale to epizody Johna Lithowa (kardynał Trembley) czy Luciana Msamatiego (kardynał Adeyemi) podnoszą temperaturę thrillera, który nie potrzebuje trupów czy infantylnych sensacji z powieści Dana Browna, by do trzymać w napięciu. Jest też tajemnicza siostra Agnes (Isabella Rosselini), której rola w finale objawia się w niespodziewanym wymiarze. Ten jest ideologiczny i zatopiony we współczesne spory o miejsce Kościoła katolickiego w laickim i opartym coraz mniej na judeochrześcijańskich wartościach świecie.
Nie mam wątpliwości, jakie oczekiwania wobec katolicyzmu mają twórcy filmu. Nie zgadzam się w pełni z nimi, co nie znaczy, że "Konklawe" nie dał mi dobrej rozrywki. Dał. Bajki, o tym co dzieje się za zamkniętymi drzwiami Kaplicy Sykstyńskiej w czasie konklawe, są nam najwyraźniej nadal potrzebne. Grunt, by ich morał był mądry. Oceńcie sami, czy taki jest tutaj.
7/10
"Konklawe" ("Conclave"), reż. Edward Berger, USA 2024, dystrybutor: Monolith Films, premiera kinowa: 8 listopada 2024 roku.