"Wszystkowidząca" [recenzja]: Zamazany obraz

"Wszystkowidząca": W quasi-średniowiecznej nibylandii /materiały dystrybutora

Dina jest chodzącym wyrzutem sumienia. Dziewczyna odziedziczyła po matce umiejętność zaglądania ludziom w umysł, odnajdywania wstydliwych wspomnień i wyciągania ich na wierzch. W quasi-średniowiecznej nibylandii, w której przyszło jej żyć, osoby tego typu nie budzą zdziwienia, ale są traktowane bardzo niechętnie, w najlepszym wypadku jako konieczne zło - bywają bowiem przydatne przy wymierzaniu sprawiedliwości.

"Wszystkowidząca" Kennetha Kainza, będąca adaptacją powieści Lene Kaaberbøl, na poziomie pomysłu wyjściowego przypomina "Rogi" Alexandra Aji, oparte z kolei na prozie Joego Hilla. Jeśli jednak tam umiejętność odkrywania ludzkich grzechów jest ogrywana na wiele ciekawych sposobów - jako narzędzie horroru, kryminału i czarnej komedii - to tutaj pełni jedynie funkcję ozdobnika w niezbyt wymyślnej i nieumiejętnie poprowadzonej fabule.

W pierwszym akcie Dina zostaje wezwana na królewski dwór, aby pomóc matce w orzeczeniu o winie domniemanego mordercy. Dość interesująca kryminalna zagadka wkrótce jednak ustępuje miejsca prostolinijnej przygodowej historii, w której rolę czarnego charakteru gra bezwstydny Drakan. Dużo tu pogoni i ucieczek, trochę walk na miecze, nie brakuje też wszystkowidzenia, za pomocą którego Dina przekonuje ludzi do przejścia na jej stronę lub zaniechania wobec niej przemocy. Akcja toczy się stanowczo zbyt szybko. Jej tempo sprawia, że nie ma czasu ani na zrozumienie i polubienie bohaterów, ani na poczucie wagi sytuacji, ani na zapoznanie się ze specyfiką fantastycznej krainy.

Reklama

Film cierpi najbardziej z powodu tego ostatniego niedostatku. Główną siłą fantasy jest nie oryginalność wizji - w końcu akcja większości tytułów z gatunku toczy się w uniwersach zbudowanych z tych samych elementów - tylko jej skala: barwne i dopracowane szczegóły, umiejętnie rozmieszczone informacje na temat historii, geografii i genealogii; słowem, to, co pozwala odbiorcom na immersję i eskapizm. Świat "Wszystkowidzącej" jest zaledwie niechlujnym szkicem. Wydaje się on w dużej mierze odczarowany, rządzony bardziej mieczem niż magią, ale nie można tego jednoznacznie stwierdzić. Obecna jest w nim polityka, ale trudno zrozumieć jej meandry - wiadomo tylko tyle, że w grze o tron biorą udział dwa rody.

Wątłej narracji nie rekompensuje warstwa wizualna. Sceny akcji są pozbawione rozmachu, scenografia niczym szczególnym się nie wyróżnia, a nieliczne efekty komputerowe kłują w oczy pikselami. Na tle największych hollywoodzkich widowisk fantasy - wszystkich odsłon "Hobbita" Petera Jacksona czy "Warcrafta" Duncana Jonesa - ten duński film wygląda po prostu zgrzebnie, jak ubogi krewny z odległego kraju.

4/10

"Wszystkowidząca" [Skammerens datter], reż. Kenneth Kainz, Dania 2015, dystrybutor kinowy: Vivarto, premiera kinowa: 24 czerwca 2016

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy