"Wszyscy moi mężczyźni" [recenzja]: Powrót do domu

Kadr z filmu "Wszyscy moi mężczyźni" /materiały prasowe

W sumie nie ma co narzekać. Oczywiście mogło być lepiej, ale warto pamiętać, że od samego początku chodzi po prostu o baśń. Los Angeles to miasto, w którym spełniają się marzenia. Nie zawsze chodzi o karierę w branży filmowej. Czasem wystarczy odnaleźć kogoś, kto nagle stanie się kimś bliskim. Najlepiej jeśli tych osób będzie kilka i pojawią się niespodziewanie - z dnia na dzień.

"Wszyscy moi mężczyźni" to reżyserski debiut Hallie Meyers-Shyer. Jej matka - Nancy Meyers - napisała kilkanaście scenariuszy wielu znanych, współczesnych komedii romantycznych. Od takich, jak "Szeregowiec Benjamin", poprzez "Lepiej późno, niż później", aż po "Praktykanta". Nie wiem, czy to tylko siła sugestii nazwiska, ale w filmie Hallie można wyczuć receptę na "przytulną" opowiastkę z życia bogatych amerykańskich obywateli.

Dodatek to wątek filmowy. Główna bohaterka Alice (Reese Witherspoon) jest córką jednego z najbardziej rozpoznawalnych reżyserów Hollywood. Sama nigdy nie kultywowała pamięci ojca. Opuściła LA i przeniosła się do Nowego Jorku. Teraz wraca na stare śmieci, ponieważ jej małżeństwo rozsypało się w drobny mak. Chodzi o początek czegoś nowego, szczególnie, że Alice kończy czterdzieści lat.

Reklama

W trakcie imprezy urodzinowej solenizantka poznaje trzech młodych filmowców tuż przed trzydziestką. Ich krótki metraż był pokazywany na festiwalu w Sundance. Teraz próbują swoich sił w stolicy filmowych marzeń. Kilka drinków i tańce do białego rana powodują, że losy Alice, Harry’ego, George’a i Teddy’ego połączą się na dłużej.

We "Wszystkich moich mężczyznach" nie chodzi tylko i wyłącznie o czułe sceny między zakochanymi bez pamięci. Meyers próbuje analizować temat samotnych kobiet w wieku czterdziestu lat, które spotykają młodszych partnerów. Korzysta z przyzwyczajenia widzów do postaci Witherspoon w genialnym serialu "Wielkie kłamstewka" i generalnie bazuje na grupie kobiet-matek, które zamieszkują bogate przedmieścia - bez swoich partnerów. Niestety traktuje swoje bohaterki bardzo ulgowo. Nie ma w tym filmie grama ironii - czysta baśniowa sytuacja. Jeśli w dialogach pojawia się cokolwiek w kwestii płci kulturowej i schematów ról płciowych, to najczęściej odnosi się to do naiwnej konstatacji: mężczyzna działa bez zastanowienia - kobieta myśli zanim weźmie sprawy w swoje ręce.

Próżno traktować film Meyers jako obraz przełomowy i świadomy, choć warto wspomnieć, że pojawia się tu np. temat rodziny patchworkowej. Nie mamy tu jednak do czynienia ze światem, który kreuje w swoich serialach Jill Solovey. Z drugiej strony "Wszyscy moi mężczyźni" nikomu nie zaszkodzą. Oczywiście ze świadomością, że oglądamy baśń, w której dobro zawsze wygrywa.

Na koniec polski tytuł. Ponownie naprawdę trudno zrozumieć decyzję dystrybutora, który decyduje przetłumaczyć "Home Again" na "Wszyscy moi mężczyźni". Oczywiście pomysł reklamowy jest dość klasyczny - jednocześnie mocno naiwny i prostacki, co niestety zdarza się coraz częściej.

6/10

"Wszyscy moi mężczyźni" (Home Again), reż. Hallie Meyers-Shyer, USA 2017, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa: 6 października 2017 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy