Reklama

Wszyscy jesteśmy maminsynkami

"Śniadanie ze Scotem", reż. Laurie Lund, Kanada 2007, dystrybutor: Tongariro, premiera kinowa: 3 grudnia 2010

"Śniadanie ze Scotem" to świetny przykład kina popularnego, którego celem jest nie tylko rozrywka, lecz również podejmowanie tematów tabu. Przełamywanie nie tylko obyczajowych, lecz również kinematograficznych stereotypów.

Film Lauriego Lynda zaczyna się jak głupkowata komedia sportowa. Oto Eric (Thomas Cavanagh), jeden z gwiazdorów hokejowego zespołu Toronto Maple Leafs i słynny lodowiskowy zabijaka, podczas jednego z treningów doznaje kontuzji, która uniemożliwia mu dalszą karierę. Padając na taflę lodu, rozmazuje jeszcze twarz na pleksie, oddzielającej lodowisko od znajdujących się na trybunach nastoletnich fanów Klonowych Liści. Slapstickowa muzyka dopełnia żałosny komizm otwarcia filmu.

Reklama

Prawdziwa akcja "Śniadania ze Scotem" zaczyna się jednak na dobre dopiero pięć lat później, kiedy okazuje się że Eric - teraz prezenter jednej z kanadyjskich stacji sportowych - pozostaje w związku z radcą prawnym Samem (Ben Shenkman). Kim jest zaś tytułowy Scot? To 11-letni chłopiec (Noah Bernett), który po śmierci swojej matki trafia na tymczasową opiekę do wujka Sama. Film Lynda opiera się więc na klasycznym pomyśle "dwóch mężczyzn i dziecko". Tym co ratuje "Śniadanie ze Scotem" przed popadnięciem w obyczajową sztampę jest jednak znakomity koncept, żeby z osieroconego nastolatka uczynić… hmmm - nie znajduję innego słowa - "ciotę".

Komizm filmu Lauriego Lynda zbudowany jest właśnie na tej wywrotowej sytuacji, w której dziecko, które trafia pod opiekę dwóch gejów, okazuje się najbardziej wyzwolone w manifestacji swej seksualnej odmienności. I najbardziej przegięte! Zamiast rękawicy do bejsbola, panowie znajdują w torbach nastolatka kolorowe boa na szyję i pełen zestaw kosmetyków, a ekscentryczny Scot większym zainteresowaniem darzy musicale, niż hokej na lodzie. I uwielbia śpiewać kolędy w październiku…

Mimo że kanadyjskiej produkcji, "Śniadanie ze Scotem" jest filmem amerykańskim do bólu. Rodzinny finał z happy endem rozgrywa się w trakcie Bożego Narodzenia, jest morał, jest wartość edukacyjna. Ale obraz Lynda okazuje się również daleko bardziej odważny i mądrzejszy od wielu podobnych familijnych produkcji, chociażby w sugestii, że akceptacja seksualnej tożsamości - trzeba dodać, że Eric przez cały czas ukrywa przed otoczeniem fakt bycia gejem - jest wynikiem relacji z dzieckiem. Nauką, którą mężczyźni pobierają od chłopców. W jednej z najbardziej emocjonalnych scen filmu Eric, pocieszając wyśmiewanego przez kolegów z powodu ekscentrycznej odmienności Scota, wyznaje: - Wszyscy jesteśmy maminsynkami. Traktuję to zdanie jako motto filmu Lynda.

Drugim z tematów tabu, który "Śniadanie ze Scotem" co prawda tylko sygnalizuje, jest kwestia mniejszości seksualnych we współczesnym sporcie. Ważne dla autorów filmu błogosławieństwo amerykańskiej ligi hokeja NHL i patronat drużyny Toronto Maple Leafs jest być może zwiastunem kolejnych, już bardziej bezpośrednio poruszających problem gejów w sporcie obrazów.

Jedna rzecz na koniec. Kiedy oglądałem "Śniadanie ze Scotem" nie mogłem pozbyć się wrażenia, że doskonale zgrany przez charyzmatycznego Noaha Bernetta Scot jest duchowym bratem Patricka ze "Śniadania na Plutonie" Neila Jordana w pamiętnej interpretacji Ciliana Murphy'ego. Gdyby posadzić ich przy jednym stole, mielibyśmy śniadanie mistrzów...

6/10

Nie wiesz, w którym kinie możesz obejrzeć ten film? Sprawdź repertuar kin w swoim mieście!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: maminsynek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy