"Winowajca": Feel good movie w krainie wina [recenzja]

Joe Pantoliano w scenie z "Winowajcy" /materiały prasowe

Niezobowiązująca propozycja na sympatyczny wieczór przy lampce wina. Bo jak inaczej oglądać film o korporacyjnym managerze, który rzuca wszystko, aby w swoich rodzinnych stronach otworzyć winnicę?

"Winowajca" nie zaskoczy niespodziewanymi zwrotami akcji, psychologiczną głębią postaci, ciętymi dialogami, porywającym montażem, efektami specjalnymi i olśniewającą muzyką. Nie porwie za bardzo kreacjami aktorskimi, chociaż w głównej roli oglądać można znanego z roli Cyphera w "Matriksie" Joe Pantoliano. To skromny i prosty film, którego scenariusz bazuje na poskładaniu w całość dość oczywistych klocków.

Tylko że w tym przypadku nie chodzi o wyjątkową oryginalność i udział w wyścigu o najbardziej prestiżowe wyróżnienia świata filmu (choć kilka nagród z lokalnych i tematycznych festiwali produkcja już zgarnęła). Nie chodzi o to, żeby widzem wstrząsnąć, wyciągnąć go za uszy ze strefy komfortu i skonfrontować z przygnębiającą rzeczywistością. Przeciwnie, "Winowajca" Seana Cisterny ma dać chwilową odskocznię od tego całego zgiełku, pośpiechu i tryliona ponurych informacji z kraju i świata na temat kolejnych gaf i wtop polityków, zagrożeń i konfliktów. Być na nie swoistym remedium - okazją, aby na półtorej godziny zatopić się w urokliwej bajce.

Bajka to chyba zresztą najlepsze "Winowajcy" określenie. Spec od korporacyjnych pożarów Marco Gentile przeżywa kryzys wieku późno-średniego i z dnia na dzień postanawia rzucić pracę, spakować manatki i wrócić do ziemi swoich przodków: Włoch. Żonę stawia przed faktem dokonanym. Z córką, z którą dawno temu stracił nić porozumienia, w ogóle niczego nie konsultuje. Po prostu wsiada w samolot w Kanadzie i kilkanaście godzin później kończy podróż w malowniczym miasteczku Acerenza na południu Półwyspu Apenińskiego.

Reklama

Nie najlepiej pamięta język, którym mówił w dzieciństwie, z trudem rozpoznaje swoich dawnych przyjaciół, których twarze - tak jak i jego - zdobią już zmarszczki i siwizna, ale im dłużej tu przebywa, tym mniej ma ochotę na powrót. W dodatku okazuje się, że może wznowić działalność dawnej rodzinnej winnicy. Chociaż nie ma najmniejszego pojęcia o całym procesie, szybko znajduje sprzymierzeńców i pomocników. Tym bardziej, że to również szansa na ożywienie popadającej w stagnację miejscowości.

Chociaż nie jest to bardzo wyrafinowane, wielowymiarowe i głębokie kino, w jego prostocie jest coś ujmującego i szczerego, co przekonuje widzów - w czasie przedpremierowego seansu na festiwalu Cinergia w Łodzi publiczność nie tylko reagowała serdecznym śmiechem, ale potem jeszcze zasypała reżysera i głównego aktora pytaniami o Włochy, wino i literacki pierwowzór. Sean Cisterna i aktorzy niczego tu nie udają, nie zwodzą. Chcą widzom zapewnić chwilę sympatycznego relaksu, przypomnieć, że z rodzinnych kryzysów da się wyjść, kłopoty zostawić za sobą i zawsze znaleźć w życiu nową, lepszą drogę. Cisterna mówi nawet, że najchętniej widziałby seanse "Winowajcy" pod gwieździstym niebem, idealnie w jakiejś winnicy. W środku zimy oświetlone promieniami słońca uliczki i winnice Acerenzy wydają się tym bardziej kuszące. Chętnie by się tam uciekło - bardziej niż w Bieszczady.

6/10

"Winowajca" [From the Vine], reż. Sean Cisterna, Włochy, Kanada 2019, dystrybutor: Solopan, premiera kinowa 27 grudnia 2019 roku.


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy