"Winni" [recenzja]: Cios w głowę

Jakob Cedergren w scenie z "Winnych" /materiały prasowe

Każdy miał w swoim życiu seans, podczas którego nagły zwrot akcji był jak silny cios w głowę - zwalający z nóg, pozostawiający mętlik myśli i wymagający kilku dłuższych chwil na ich pozbieranie, a czasem wywołujący mdłości. By wymienić tylko kilka: eksplodująca klatka piersiowa Johna Hurta w "Obcym", łamanie nogi w "Misery", pojawienie się makabrycznej przesyłki w "Siedem". W "Winnych" takich sytuacji jest kilka. Twórcom duńskiego thrillera udało osiągnąć ów efekt mimo dosyć skromnych środków - całość filmu ma miejsce w dyspozytorni numeru alarmowego, a ciężar historii dźwiga tylko jeden aktor.

Powyższy pomysł nie jest niczym oryginalnym. Od razu na myśl przychodzi "Locke" Stevena Knighta, gdzie zamknięty w aucie bohater Toma Hardy'ego starał się przez telefon rozwiązać kłopoty rodzinne i zawodowe. Także polscy twórcy podjęli podobną próbę w nieudanej "Wściekłości" Michała Węgrzyna. W obu przypadkach formuła wyczerpywała się szybciej lub później, zostawiając znużonego widza sam na sam z gadającą głową. Twórcy "Winnych" zręcznie omijają czyhające na nich pułapki, prezentując angażującą historię i dbając, by emocje rosły z każdą minutą filmu.

Reklama

Asger Holm (Jakob Cedergren) odbywa kolejny dyżur w kopenhaskiej dyspozytorni. Noc jak każda inna: na numer alarmowy dzwonią naćpani imprezowicze, ofiary bójek lub niewierni mężowie okradzeni przez prostytutki. Jednak gdy Asger odbiera telefon od uprowadzonej kobiety, rozpoczyna się dramatyczna walka z czasem. Dyspozytor stara się za wszelką cenę pomóc porwanej. Jednocześnie konfrontuje się ze swoimi osobistymi demonami.

Nie wiem, komu należą się większe brawa - grającemu Asgera Jakobowi Cedergrenowi czy reżyserowi i współscenarzyście Gustavowi Möllerowi. Pierwszy nie daje się przygnieść ciężarowi fabuły. Będący niemal bez przerwy na ekranie zawsze wypada naturalnie i szczerze - zarówno jako znudzony swą pracą bohater z początkowych scen, jak i będący na skraju załamania wrak sprzed kulminacji. Drugi idealnie prowadzi ukazaną historię. Z wyczuciem dawkuje informacje, nigdy nie pozwalając sobie na zdradzenie zbyt wiele i przez to zepsucie nadchodzącej przewrotki fabularnej. Umiejętnie wplata także w narrację momenty wyciszenia i humoru - przede wszystkim telefoniczne rozmowy z dawnym kolegą z patrolu. Dzięki wyżej wymienionej dwójce "Winni" spełniają swoją rolę w stu procentach: zaskakują i szarpią nerwy widzów.

Zdaję sobie sprawę, że dla wielu film o facecie w dyspozytorni brzmi niemal tak ciekawie jak "film o facecie w łódce". Radziłbym jednak, by dać mu szansę. "Winni" to najlepszy dreszczowiec tego roku, bijący na głowę wszystkie wysokobudżetowe amerykańskie produkcje. Idźcie do kin, na pewno nie spotka was zawód.

8/10

"Winni" [Den skyldige], reż. Gustav Möller, Dania 2018, dystrybutor: Gutek Film, premiera kinowa 9 listopada 2018 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Winni
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy