Widz dostaje kosza
"Wygrać miłość" ("Just Wright"), reż. Sanaa Hamri, USA 2010, dystrybutor Imperial - Cinepix, premiera kinowa 19 listopada 2010 roku.
Lukier w amerykańskich komediach romantycznych to podstawa, ale autorzy "Wygrać miłość" starali się go nałożyć na ciasto z zakalcem. Efektem jest źle zagrane, banalne romansidło z koszykówką w tle. Zadowoleni będą tylko fani NBA.
Koszykówka nie raz pojawiała się w amerykańskich komediach romantycznych. Pamiętacie świetne "Zapomnij o Paryżu", gdzie Billy Crystal grał sędziego na parkietach NBA? Sceny z koszykarskich boisk zostały tam wykorzystane nie tylko jako atrakcyjne tło, lecz również ważny element komediowej akcji (sfrustrowany Crystal wyrzucający z boiska gwiazdorów w jednym z najważniejszych meczów sezonu).
W "Wygrać miłość" kibice najlepszej ligi świata także mogą dostrzec kilku swoich ulubieńców. Mam jednak wrażenie, że koszykówka to tylko haczyk mający przyciągnąć widzów do kin (zwłaszcza przedstawicieli męskiej części publiczności) na to jakże nudne romansidło.
Leslie (Queen Latifah) zbliża się do czterdziestki. Rodzice (mama to Pam "Jackie Brown" Grier!) powtarzają, że powinna w końcu znaleźć sobie jakiegoś przystojnego faceta. Ci jednak boją się angażować (przecież to tacy wrażliwcy...) lub wolą młodsze i seksowniejsze damulki z uśmiechem jak z reklamy pasty do zębów. Leslie nie jest pięknością, a już na pewno nie stara się na siłę emanować swoją kobiecością. Zna się na koszykówce lepiej niż niejeden facet, na meczach nie nosi gustownego kostiumu, lecz ulubioną koszulkę Netsów. Gdy spotyka popularnego koszykarza (Common) i zaczyna zajmować się jego rehabilitacją po groźnej kontuzji, wydaje się, że po żmudnych poszukiwaniach odnalazła tego jedynego. Niestety świat jest okrutny - przecież zarabiający krocie gwiazdorzy z parkietów NBA nie interesują się takimi szarymi myszkami. Przynajmniej do czasu...
"Wygrać miłość" to szablonowa komedia (humoru tu jednak za grosz) romantyczna (romantycznie jest tylko miejscami), używająca niezręcznie motywów znanych choćby z "Dziennika Bridget Jones". Problemem nie jest jednak fabuła (aczkolwiek przydałoby się trochę dobrego dialogu i oryginalniejszego rozwinięcia akcji), która nie odbiega od hollywoodzkich norm.
Największym grzechem "Wygrać miłość" jest obsada. Uwielbiam Queen Latifah jako charyzmatyczną bohaterkę drugiego planu (pamiętna kreacja w "Chicago"), lecz w roli czterdziestoletniego Kopciuszka z Nowego Jorku jest zupełnie nieprzekonująca. Jeszcze gorzej wypada jej partner - czy w Hollywood zastrajkowali już wszyscy aktorzy i trzeba sięgać po raperów? Common wygląda na zagubionego studenta pierwszego roku aktorstwa, który opanował arsenał trzech podstawowych min. Efekt? Pomiędzy aktorami nie ma chemii, jakże niezbędnej w takich produkcjach. Już bardziej uwierzę w romanse bohaterów wenezuelskich seriali, niż w wielką miłość na przekór wszystkim z filmu Hamri.
3/10