Reklama

Weekendowi królowie życia

"Kac Vegas w Bangkoku" ("The Hangover Part II"), reż. Todd Phillips, USA 2011, dystrybutor Warner Bros., premiera kinowa 3 czerwca 2011 roku.

Stare tajlandzkie przysłowie mówi: mamę oszukasz, tatę oszukasz, ale życia nie oszukasz. W komedii "Kac Vegas w Bangkoku" Todda Phillipsa "wataha", czyli grupka maminsynków i pantoflarzy w średnim wieku, nauczona doświadczeniami z poprzedniej części filmu, stara się trzymać z dala od kłopotów. Kiedy jeden z nich, Stu, postanawia wziąć ślub w Tajlandii, nikt już nie planuje wielkiej imprezy. Wieczór kawalerski ma być dla odmiany skromny i grzeczny. Niestety, dosłownie nic nie idzie zgodnie z planem i bohaterowie budzą się dzień później w obskurnym mieszkaniu, z kacem-gigantem i w towarzystwie odciętych kończyn oraz handlarzy narkotyków.

Reklama

Chyba zaczynam zżywać się z tymi kolesiami. Phil (Bradley Cooper) wciąż wydaje się najtwardszym wilkiem w stadzie, jednak co jakiś czas okazuje się ptaszkiem na uwięzi - w jednej chwili rzuca "fuckami" i fantazjuje o wielkiej balandze, aby potem zabrać nosidełko z dzieckiem i wrócić do swojej kobiety. Stu (Ed Helms) stanowi jego przeciwieństwo i chociaż wydaje się zwierzęciem na wskroś domowym, to ukrywa w sobie pokłady buntu i dziwne (naprawdę dziwne) fantazje seksualne. Alan (Zach Galifianakis) również się nie zmienił i dalej pozostaje neurotycznym dzieckiem, uwięzionym w otłuszczonym ciele starzejącego się niedźwiedzia.

Ich kolejna przygoda zaczyna się tak jak poprzednia: na bohaterów czekają żony i narzeczone, a jedyną rzeczą, jaką są w stanie im powiedzieć w trakcie nerwowej rozmowy telefonicznej, jest sakramentalne "spieprzyliśmy sprawę". Potem następuje czołówka, w czasie której wieczornej panoramie miasta akompaniują ciężkie gitary i nawiedzony głos Danziga. Kolejne punkty programu - bolesna pobudka, desperackie poszukiwania zaginionego kompana, spotkanie z gangsterem Chowem oraz finałowe przeglądanie kompromitujących zdjęć - zostają takie same. Twórcom udało się stworzyć wygodną formułę, którą z pewnością wykorzystają jeszcze kilka razy. Kto wie, może w piątej odsłonie bohaterowie obudzą się w Krakowie, gdzie będą uciekać przed kibicami Wisły i poszukiwać cennych informacji w Alchemii lub Pięknym Psie.

"Kac Vegas w Bangkoku" nie przynosi na szczęście nieprzyjemnego déja vu. Miło posłuchać znajomej piosenki, szczególnie jeśli zaaranżowano ją na nowo. Do "aranżów" należy tutaj m.in. tytułowe miasto, sfilmowane w sposób, który oburzy zwolenników teorii postkolonialnej, ale za to kolorowe, tętniące życiem i jawiące się jako spełnienie snów o samczej, dzikiej przygodzie. Smaczku dodają epizody wydziaranego Nicka Cassavetesa, wściekłego Paula Giamattiego oraz śpiewającego... Mike'a Tysona.

Ta naprawdę zabawna, skrojona akurat na letnią porę komedia po raz kolejny przemawia do naszych wewnętrznych anarchistów, którzy źle się czuja w rygorze dnia codziennego. Każdy czasem marzy o "jednej nocy w Bangkoku", kiedy na chwilę wejdzie na barykadę, aby wygrażać pięścią społecznym konwenansom. Radość z nieposłuszeństwa jest wielka, nawet jeśli niczego się po wszystkim nie pamięta, a butelki z benzyną i kamienie zastępują browary i tabletki.

7,5/10

Zobacz zwiastun filmu:

Ciekawi Cię, co jeszcze w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Warner Bros. | życia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama