Wybór Duncana Jonesa ("Moon") na reżysera ekranizacji gry komputerowej "Warcraft" nie mógł być lepszy. Udało mu się to, o czym twórcy poszczególnych epizodów "Resident Evil" i "Tomb Rider" zawsze marzyli, czyli nie zanudzić widza na śmierć.
Czego tu nie ma! Epickość jak z "Władcy Pierścieni", krwistość jak z "Gry o tron", grafika i faktury jak z gry komputerowej. Ba! Jest nawet biblijny wątek Mojżesza, spuszczonego w koszyku nurtem rzeki. Ta klęska urodzaju i zbyt wiele popkulturowych standardów, do których Jones próbuje równać, zaburzają tożsamość i autonomiczność "Warcrafta". Zbyt wiele rozwiązań fabularnych z czymś się kojarzy, zbyt wiele scen do czegoś się odnosi. W efekcie po wyjściu z seansu nie wiadomo, czy zapamiętaliśmy coś z tego filmu, czy tylko przypomniał on nam o czymś, co widzieliśmy już dawno temu.
Podobnie sprawa ma się z bohaterami, których psychologia nie została pogłębiona. Wszystko jest tu czarno-białe: król jest prawy i mądry, komandor oddany i wierny, dept magii bystry i niesubordynowany, a orkowie - dzicy i prymitywni. Papierowe postaci nie wyróżniają się niczym poza urodą wcielających się w nich aktorów (lub ich rażącym brakiem w przypadku szkaradnych tworów grafików), ale to za mało, by zostali z nami po wyjściu z kina.
Ale to nic, bo film przed klęską ratuje intryga i przywiązanie reżysera do detali. Jeśli kamera przyłapie jakiś przedmiot chociaż na chwilę, nie ulega wątpliwości, że odegra on znaczącą rolę w dalszym toku akcji. Ta jest żwawa, pełna wolt (czasem nieprzewidywalnych) i napędzana wielkimi słowami. Jones nie boi się patosu, który rozlewa się z ekranu (stężenie osiąga punkt krytyczny mniej więcej co kwadrans). No, ale też sprawy, o które walczą bohaterowie (wybicie nacji) są ostateczne, a problemy, z którymi się mierzą (śmierć syna), przytłaczają swoim rozmiarem.
Na szczęście, Jonesowi nie brakuje poczucia humoru. Kilka scen, choćby ta, w której jedna z bohaterek, wywodząca się w połowie z orków, a w połowie z ludzi, z racji swojej budowy reaguje niedowierzaniem na wiadomość, że sztylet może posłużyć za broń, przełamują bombastyczny nastrój. Stosunek mógłby jednak wyglądać inaczej, z przewagą ironii, która pasowałaby do tej opowieści znacznie lepiej niż traktowane ze śmiertelną powagą deklaracje rodziców, królów i magów.
Najwyraźniej epitet "epicki" miał charakteryzować film na każdym poziomie. Dobrze sprawdza się przy opisie spektakularności świata przedstawionego. Wykreowane obrazy zapierają dech, choć początkowo trudno jest się do nich przyzwyczaić. Problemem jest faktura i grafika jak w grze komputerowej. Potrzeba co najmniej kwadransa, by się do tego przyzwyczaić. Zupełnie jak w przypadku "Hobbita" wyświetlanego w wersji z przyspieszonymi klatkami, który nie wszystkich do siebie przekonał. "Warcraft" podzieli jego los.
Kto zniesie trudny początek i uodporni się na podniosłość, tego czeka całkiem zajmująca rozrywka. Dodatkowo rodzicom trzeba powiedzieć, że ich pociechy mogą dzięki niej poszerzyć słownictwo. Tłumacze postarali się, by w napisach stały piękne polskie archaizmy. I tak armia to horda, a na jej czele stoi herszt. Kobieta przy nadziei jest zaś brzemienna. Po projekcji zdanie: "Na film rzuciła się już horda krytyków zza oceanu, która zarzuca mu, że nie jest brzemienny w żadne wartości, a mimo to i tak zostanie hersztem rankingu box office" nie będzie już dla nich niezrozumiałe.
6/10
"Warcraft: Początek" (Warcraft), reż. Duncan Jone, USA 2016, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 10 czerwca 2016 roku.